Jean Raspail Obóz Świętych - Tanie książki - Księgarnia internetowa ☝ Darmowa dostawa z Allegro Smart - Najwięcej ofert w jednym miejscu ⭐ 100% bezpieczeństwa każdej transakcji.
"Ze Staszkiem Grzesiukiem w latach 50. mieliśmy paczkę znajomych - mówi nasza czytelniczka pani Ewa. - Był komunistą, ale można było przy nim krytykować partię - dodaje Marian Kleinowski" Wygoglaj sobie ten wywiad , można z niego wyciągnąć wiele ciekawych wniosków , choćby z tego fragmentu , wypowiedzi siostry Grzesiuka :
============02 Podtytuł 14 (19443364)========================11 Zdjęcie Autor (19443374)============fot. ============04 Autor tekstu mag (19443370)[email protected]============06 Zdjęcie Podpis (19443356)============Więźniowie uratowani z obozu Mauthausen-Gusen. Amerykanie rozdawali im Myszki Miki, Grzesiuk miał ją na mandolinie============06 Zdjęcie Podpis (19443376)============Stanisław Grzesiuk napisał trylogię „Boso, ale w ostrogach”, „Pięć lat kacetu” i „Na marginesie życia”. Książki były popularne, zdobywane spod lady. Autor był szczery, bezkompromisowy w poglądach, wstrząsnął czytelnikami============08 Cytat 12 historia (19443347)============W obozie koncentracyjnym dobroć była niezapomnianym darem arcPierwsza wydana właśnie biografia Stanisława Grzesiuka przypomina postać autora, który miał też przyjaciół ze Śląska i Zagłębia. Poznał ich w KL Gusen,Co to za niedorajda życiowa. Długo się tu nie uchowa. Jak go w ciągu miesiąca nie utłuką, to będzie miał wielkie szczęście - pisał Stanisław Grzesiuk w swoich wspomnieniach „Pięć lat kacetu” o ks. Józefie Szubercie z Wodzisławia. Grzesiuk wiedział, że podstawą przeżycia w obozie jest miganie się od pracy, a ten człowiek o „gębie inteligentnej i sympatycznej” wziął się do solidnej roboty ponad siły. Zapytał ze szczerą ciekawością, kim jest i usłyszał, że księdzem. Za księżmi Grzesiuk nie przepadał, nie chcieli mu pochować ojca socjalisty. Wiedział też, że w obozie za spowiedź brali od więźniów jedzenie, ale jak się później przekonał, ks. Szubert zawsze spowiadał za darmo. To też dawało mu gorsze szanse na przeżycie. Gdyby nie pomoc Grzesiuka, warszawskiego cwaniaka i kozaka chowanego na ulicy, ks. Szubert nie opuściłby obozu żywy. Grzesiuk pisał: #„W ten sposób zaczęła się jedna z najdziwniejszych przyjaźni. Ja - robociarz, chłopak łobuzowaty, niewierzący, zyskuję przyjaźń inteligenta, człowieka wielkiej wiary”.Ale nie chodziło o dzielenie się jedzeniem, tylko o to, żeby ulokować uduchowionego ks. Józefa w lepszej pracy, uchronić przed biciem i niebezpieczeństwem. Grzesiuk pisał: „Jak przy robocie robi się gorąco, biorę księdza Józefa za rękę i urywamy się. On zawsze się bał, lecz wierzył w moją gwiazdę i spryt. Wierzył też, że to Bóg się nami opiekuje i każda sztuka nam się uda”.Kiedy ks. Szuberta wzięli do kamieniołomów, Grzesiuk rozumiał, że w tym miejscu życie księdza zaraz się skończy. Praca jest wyniszczająca, są też dodatkowe „sporty dla Polaków”. Specjalnie więc zgłasza się na ochotnika, kapo nawet myśli, że zwariował. Grzesiukowi udaje się jednak tak ks. Józefem kierować, że mało go bili. Czasem jednak dostaje. Ksiądz dziwi się wtedy: „Mój Boże kochany i za co?”. Grze-siuk odpowiada: „Tak, pytaj się Boga, to kapo walnie cię jeszcze raz i zabije. Chodź tu za wózki, bo będzie jeszcze bił”.Pewnego dnia księdza Józefa Szuberta zwolniono do domu. Obiecuje wtedy, że o Staszku nigdy nie zapomni. Grzesiuk tylko machnął ręką, ale zaczęły nadchodzić paczki. Nie tylko od niego, ale też od różnych ludzi ze Śląska. Grzesiuk zapamiętał, że przychodziły z Wodzisławia od Gertrudy Glormes i Emilii Tatuś, od wielu osób z Rybnika i Piekar. Ks. Szubert przysyłał też pieniądze matce i siostrze Grzesiuka. Długo to trwało, bo: „Minął rok - ja żyję, dwa lata żyję, trzy żyję, cztery jeszcze żyję i w końcu po pięciu latach, 10 VII 1945 roku, zjawiłem się u niego w Katowicach”.Ks. Józef Szubert do obozu w Dachau, a potem do Mauthausen-Gusen trafił w 1940 roku za naukę religii po polsku. Przed wojną posługi duszpasterskie pełnił w Chorzowie, Wodzisławiu, Pawłowicach. Po wojnie został proboszczem parafii pw. Ścięcia św. Jana Chrzciciela w Goduli. Stanisław Grzesiuk też trafił do obozu. We wrześniu 1939 r. dołączył do polskiego wojska, wrócił i działał w podziemiu. Wpadł w łapance, gestapo już go szukało z powodu czyjegoś donosu. Trafił najpierw na roboty przymusowe na wieś, tam pobił bauera, wtedy trafił do obozu w Dachau, a potem do Mauthausen-Gusen. Miał wtedy tylko 22 lata. Jego syn Marek Grzesiuk mówił, że ks. Szubert został wielkim przyjacielem ojca. Spotykali się z innymi więźniami zawsze 5 maja, w dniu, gdy otwarto bramę obozu na wolność. Przyjacielem Grzesiuka był także Bolesław Brandys z Sosnowca, poznany w tym samym obozie. Jego syn, urodzony po wojnie, także Bolesław, mógł odtworzyć historię swego ojca tylko z cudzych wspomnień. Stracił go, gdy był jeszcze dzieckiem. Jego ojciec urodził się w 1906 roku, działał w Związku Robotników Przemysłu Metalowego, miał żonę, dwoje dzieci. W czasie wojny został szefem ruchu oporu w fabryce, potem znanej jako Fakop. Kierował akcją sabotującą produkcję elementów rakiet V1 i V2. Okoliczności aresztowania Brandysa w 1944 roku przez gestapo w miejscu pracy ujawnił Stefan Matuszewski, jego podwładny i uczestnik akcji sabotażowej w fabryce. Niemcy byli zaniepokojeni złą jakością części i wprowadzili w fabryce terror. Brandysa namierzył dopiero przysłany gestapowiec, bo dotąd ten dobry fachowiec nie był podejrzewany. Na przesłuchaniach Brandys nikogo nie wydał. Syn wiedział, że w obozie ojciec przeżył piekło, gdy wrócił, ważył tylko 27 kilogramów. Przed wyzwoleniem panował w Gusen straszny głód, ludzie masowo ginęli. Przez ten obóz przeszło w sumie 335 tysięcy więźniów, jedna trzecia zmarła. Brandys przeżył dzięki Staszkowi Grzesiukowi, który zorientował się, że nowy więzień nie zna zasad, jakie pomagają tu przetrwać. Chronił go, a gdy Niemcy wrzucili kiedyś Brandysa do komórki z rozwścieczonymi psami, które go strasznie pogryzły, to Grzesiuk opatrywał go i żywił. Pamiętali o sobie do końca życia; Brandys zmarł rok po nim, w 1964 roku. Mimo przeżyć Brandys lubił psy, podczas spaceru rzucił się na pomoc pieskowi, który nagle wskoczył na jezdnię. Zginął pod syna pocieszało, że obaj przyjaciele zmarli własną śmiercią. Stanisław Grzesiuk pisał przecież: „Umierać na rozkaz nie miałem chęci”.
Der Spiegel/Twitter/tkb. Dziennikarze "Der Spiegiel" donoszą, że na anektowanym Półwyspie Krymskim Rosja wybudowała duży obóz wojskowy w którym znajduje się obecnie ponad tysiąc pojazdów. Około 30 kilometrów od miejscowości Markiwka, niedaleko wybrzeża, rosyjskie wojsko w ciągu niecałego miesiąca zbudowało swoją nową bazę.
Pierwsza biografia Stanisława Grzesiuka przywraca mu w pewnym sensie sławę "chłopaka z ferajny", barda przestępczego Czerniakowa, którą podważała jego siostra, Krystyna Zaborska w 1988 r. w rozmowie z "Rzeczpospolitą". W 1984 r. w Operetce Warszawskiej wystawiono musical oparty na wątkach „Boso, ale w ostrogach" i rodzina Grzesiuków poczuła się bardzo dotknięta sposobem, w jaki została tam przedstawiona. Zaborska mówiła wtedy, że w ich domu nigdy nie było pijaństwa, że przed wojną żyło im się tak dobrze, że cała trójka dzieci uczyła się gry na instrumentach u płatnych nauczycieli. Twierdziła też, że obraz Grzesiuka, jako członka "szemranej" społeczności Czerniakowa, to w dużej mierze autokreacja, ponieważ tak naprawdę był dość grzecznym chłopcem z dobrego domu. Z książki Janiszewskiego wynika jednak, że czerniakowska sława Grzesiuka, zwanego "na dzielnicy" Kozakiem, nie była tak do końca autokreacją. Rodzina mieszkała przed wojną w najbardziej okazałej kamienicy przy ul. Tatrzańskiej, na warszawskich Sielcach, zajmowali jednak tylko jedną izbę, bez wygód. Sielce traciły już wtedy sławę groźnej dzielnicy Warszawy - bardzo blisko, od strony Łazienek powstawały nowe domy z drogimi mieszkaniami, ale Tatrzańska pozostała zaniedbaną uliczką, zamieszkałą przeważnie przez biedotę. Ojciec rodziny, Franciszek Grzesiuk, wykwalifikowany robotnik w fabryce parowozów na Kolejowej, działacz PPS, człowiek powszechnie na Sielcach szanowany, był raczej wyjątkiem w kwartale ulic, gdzie ton nadawały miejscowe "ferajny", mniej lub bardziej ocierające się o świat przestępczy. Centrum duchowym części Czerniakowa, z którą identyfikował się Grzesiuk, była knajpa na rogu Czerniakowskiej i Chełmskiej "U Bandyty na Wojtówce". „Gdyby kategorii było dwadzieścia, to ta knajpa byłaby dwudziestej kategorii” - wspominał Grzesiuk po latach to miejsce. Jak pisze Janiszewski, w licznych bójkach firmową specjalnością Staśka było walenie przeciwnika bykiem, z głowy. Z książki Janiszewskiego wynika, że rodzina Grzesiuków - uczciwa i przyzwoita, zapobiegła wkroczeniu Stasia na drogę kariery złodziejskiej, choć pewne zapędy w tym kierunku przejawiał. Nie dało się jednak doprowadzić do ukończenia przezeń jakiejś szkoły. Dzięki protekcji ojca znalazł zatrudnienie w Państwowych Zakładach Tele i Radiotechnicznych przy ul. Grochowskiej ale bardziej niż praca interesowało go życie towarzyskie. Podczas okupacji Grzesiuk przez jakiś czas żył z dokonywanych z kolegami włamań do niemieckich magazynów a także z szabru opuszczonych mieszkań. Związki Grzesiuka z ruchem oporu nie były, wbrew temu, co sam później mówił, zbyt silne. Broń, za przechowywanie której był poszukiwany przez Gestapo, nie była własnością AK. Należała do kolegów z "ferajny", którzy bali się trzymać ją w domu. Stasiek Grzesiuk lekceważył niebezpieczeństwo. Media Wiąże się z tym zresztą romantyczna historia w jego życiu, taka jak w piosence "Syn ulicy". Grzesiuk podczas pracy w fabryce poznał piękną Basię, przez którą zrobił się mu "bałagan na facjacie", jak jego koledzy określali zakochanie. Idylla trwała krótko - Basia nie tylko zaczęła namawiać Grzesiuka żeby zabił jej męża, ale zdradzała go na prawo i lewo. Gdy oburzony Grzesiuk zerwał z nią, doniosła na Gestapo, że dawny kochanek przechowuje w domu broń. Grzesiuk przez jakiś czas ukrywał się, ale został ujęty w jednej z łapanek organizowanych na początku 1940 r. przez Niemców. W niewoli miał spędzić następne 5 lat. Najpierw trafił na roboty w okolice Koblencji. Za pobicie gospodarza i ucieczkę z gospodarstwa, Grzesiuka zesłano do obozu koncentracyjnego w Dachau, skąd po kilku miesiącach przeniesiono go do Mauthausen. Przebywał tam do maja 1945 r., kiedy obóz wyzwoliły wojska amerykańskie. Przeżył dzięki muzyce. Został członkiem obozowego zespołu, udało mu się nawet sprowadzić do obozu bandżolę, na której grał do końca życia. 9 lipca 1945 r. Grzesiuk wrócił do kraju. W 1946 r. ożenił się, miał dwoje dzieci – córkę Ewę i syna Marka. Niedługo po powrocie do Warszawy wstąpił do PPR, po skończeniu partyjnych szkoleń był wicedyrektorem do spraw administracyjnych kolejno w kilku placówkach służby zdrowia. W pracy nie był gwiazdą - zdarzało mu się pić i wywoływać awantury. Szybko jednak okazało się, że z obozu Grzesiuk wyniósł gruźlicę i większą część czasu zaczął spędzać w sanatoriach. Pierwszą z trzech swoich książek Grzesiuk napisał dzięki pisarce Janinie Preger, którą spotkał w szpitalu. To ona zachęciła go do pisania. Unieruchomiony w łóżku Grzesiuk spisał swoje obozowe wspomnienia, które ukazały się jako „Pięć lat kacetu” (1958). Pierwsze rozdziały zapisał w otrzymanej od pielęgniarek starej książce wypisów. Aby urozmaicić spotkania autorskie zaczął śpiewać piosenki i wtedy właśnie narodził się Grzesiuk - bard Warszawy. Zaproszono go do „Podwieczorku przy mikrofonie”, którego wówczas słuchała cała Polska, zaczął występować regularnie, stał się popularny, jako wykonawca piosenek z przedwojennego folkloru stolicy, takich jak "Czarna Mańka", "Bujaj się Fela", "Bal na Gnojnej", "Ballada o Felku Zdankiewiczu", "Komu dzwonią", "U cioci na imieninach" oraz "Nie masz cwaniaka nad warszawiaka". Akompaniował sobie na bandżoli i mandolinie. Pierwsze zarejestrowane nagrania piosenek Stanisław Grzesiuka pochodzą z 1959 r. Kolejna autobiograficzna powieść Grzesiuka, "Boso, ale w ostrogach" (1961), przenosi czytelnika w świat "szemranych" dzielnic przedwojennej Warszawy, zamieszkałych przez ludzi biednych, ale honorowych. Szczególnie malowniczo przedstawia się w książce półświatek bandytów, warszawskich apaszów, chłopaków z ferajny, którzy może i kradną, ale robią to z fantazją. Miarą talentu Grzesika jest fakt, że jego wizję przedwojennej Warszawy, wielu czytelników przyjęło jako szczerą prawdę, choć jest to niewątpliwie w dużym stopniu kreacja literacka. Stanu zdrowia Grzesiuka nie poprawiała jego skłonność do alkoholu. Podobno nawet do sanatoriów, gdy był już po dwu operacjach, odwiedzający go koledzy obowiązkowo przywozili mu wódkę. Trzecia książka Grzesiuka, wydana dopiero w rok po śmierci pisarza, "Na marginesie życia" opisuje ten właśnie okres jego życia - walkę z chorobą. Stanisław Grzesiuk zmarł w 21 stycznia 1963 r. w Warszawie. Jest patronem jednej z ulic na warszawskim Czerniakowie. Książka "Grzesiuk. Król życia" Bartosza Janiszewskiego ukazała się nakładem wydawnictwa Prószyński i S-ka.
obóz polityczny w latach 1861-64 ★★★ BIWAK: obóz na polanie ★★★ GUŁAG: pot.: obóz pracy przymusowej w ZSRR ★★★ KACET: obóz ze wspomnień Grzesiuka ★★★ OFLAG: niemiecki obóz jeniecki dla oficerów ★★★ TABOR: duża grupa wozów cygańskich ★★★ ŁAPAK: urządzenie do zatrzymywania wozów w kopalni
75 lat temu, 5 maja 1945 r., wojska amerykańskie wyzwoliły niemiecki obóz koncentracyjny Mauthausen-Gusen – miejsce zagłady ok. 30 tys. Polaków. Kompleks na terenie Austrii był jednym z najstraszniejszych elementów niemieckiej machiny śmierci. "Mój blokowy w Dachau powiedział, żebyśmy pamiętali, że jedziemy do najcięższego obozu, gdzie naprawdę potrzeba będzie dużego wysiłku, żeby przetrwać. Ale też zacytował nam Szekspira, byśmy wierzyli, że nie ma takiej nocy, po której nie zaświeciłoby słońce. Nam też zaświeci…" - wspominał Stanisław Dobosiewicz. W podobozie Gusen I, należącym do kompleksu obozów, jako numer 166 przetrwał niemal pięć lat - od końca maja 1940 r. do dnia wyzwolenia. Podobnie jak wielu innych więźniów obozów koncentracyjnych wiedział, że trafia do miejsca będącego symbolem bestialstwa niemieckiego totalitaryzmu. Niektórzy określali ten obóz jako "mordhausen". Kompleks Mauthausen należał do grupy tzw. starych obozów koncentracyjnych, powstałych jeszcze przed wybuchem II wojny światowej. Został założony w sierpniu 1938 r., pół roku po aneksji Austrii przez III Rzeszę. Miejsce pod przyszły obóz dowództwo SS wybrało niemal natychmiast po wkroczeniu wojsk niemieckich. W Mauthausen wydobywano wysokiej jakości granit. SS utworzyło wyspecjalizowane przedsiębiorstwo, którego celem było wykorzystywanie niewolniczej pracy więźniów do budowy monumentalnych obiektów metropolii Rzeszy - Berlina i Norymbergii. Drugim celem funkcjonowania było wyniszczanie potencjalnych przeciwników reżimu. Początkowo byli to głównie socjaliści, socjaldemokraci i komuniści do niedawna działający w Austrii. Już w grudniu 1939 r. podjęto decyzję o wybudowaniu filii obozu w odległym o 4 km Gusen. Na początku 1940 r. w kompleksie Mauthausen-Gusen pracowało już ponad 3 tys. więźniów. Po przybyciu do Gusen I pierwszych transportów Polaków esesmani określali ten obóz jako: "Vernichtungslager für die polnische Intelligenz" - obóz zagłady dla polskiej inteligencji. W przeciwieństwie do późniejszych obozów zagłady w Mauthausen-Gusen głównym narzędziem zadawania śmierci była wyniszczająca praca. Praca w kamieniołomach zaczynała się o świcie i trwała do zachodu słońca, z reguły około dziesięciu godzin. W środku dnia zarządzano półgodzinną przerwę na obiad. Więźniów przeznaczonych do jak najszybszego uśmiercenia kierowano do wnoszenia głazów z kamieniołomu Wiener Graben po stromych, liczących 186 stopni schodach, nazywanych "schodami śmierci". W późniejszym okresie funkcjonowania obozu schody służyły do wstępnej selekcji nowoprzybyłych więźniów. Ci, którzy nie byli zdolni do wniesienia ciężkich kamieni po schodach, byli spychani w przepaść. Przeprowadzający selekcję esesmani nazywali ich "spadochroniarzami". We wspomnieniach więźniów chwila przybycia zapisała się jako najgorsza podczas całego pobytu w "kacecie". "To był najcięższy moment, bo człowiek trafiał do innego świata. To było życie, które nie mogło pomieścić się w głowie! Coś okropnego, żeby tak człowieka traktować. Nikt by sobie tego nie wyobraził. Dochodziły słuchy, że w obozach mordują, ale przekonać się o tym na własnej skórze, to co innego" - opisywał Jerzy Rosołowski, który został więźniem Mauthausen-Gusen w 1944 r. Istotnym etapem "przyjęcia do obozu" było odarcie więźniów z godności. Odbierano im ubrania i wszystkie rzeczy osobiste, golono głowy, dezynfekowano ich i wydawano pasiasty drelich lub stare mundury wojskowe. "Nie orientowaliśmy się w tym wszystkim. Popędzali nas kijami, żeby szybko rozbierać się do naga, wyrzuciliśmy wszystkie nasze rzeczy. Byliśmy pędzeni jak stado oszalałych ze strachu zwierząt, to w tę, to w tamtą stronę" - wspominał jeden z więźniów przybyłych do obozu w 1943 r. Krzyk esesmanów i przemoc towarzyszyły więźniom w czasie całego koszmaru pobytu. "Jeżeli nie dostało się kijem, to był szczęśliwy dzień. Każda czynność - czy noszenie kamieni, czy zbiórka, czy tworzenie grup obozowych - to był jeden wrzask, jedno bicie, mordowanie" - relacjonował Leon Ceglarz, który do Gusen I trafił w 1940 r.
287 views, 14 likes, 3 loves, 0 comments, 0 shares, Facebook Watch Videos from 11 PgDH Strzelcy Podhalańscy: Obóz za nami a w naszych głowach nadal mnóstwo wspomnień ! Tutaj lekki przedsmak obozowych
Używamy plików cookies, by ułatwić korzystanie z naszych serwisów. Jeśli nie chcesz, by pliki cookies były zapisywane na Twoim dysku zmień ustawienia swojej przeglądarki. 26 maja 2018 | Plus Minus | Katarzyna Płachta źródło: PAP Maciej Buchwald, reżyser, improwizator, standuper. Ostatnio miałem okazję przesłuchać płytę Warszawskiego Comba Tanecznego pod tytułem „Sto lat panie Staśku". Zespół pod wodzą Janka Młynarskiego wydał ją z okazji setnej rocznicy urodzin Stanisława Grzesiuka. To hołd złożony nie tylko temu artyście, ale również warszawskiemu folklorowi – piosenkom, które powstawały na ulicach, a później podbijały radio i salony. Dodatkowym smaczkiem na płycie jest fakt, że Janek gra na oryginalnej bandżoli (odmiana banjo – red.) Grzesiuka wykonanej w trakcie jego pobytu w obozie koncentracyjnym. Combo przypomina o tradycji, ale robi to w bardzo nowoczesnym stylu. Nie jest to cepelia albo jakiś... Dostęp do treści jest płatny. Archiwum Rzeczpospolitej to wygodna wyszukiwarka archiwalnych tekstów opublikowanych na łamach dziennika od 1993 roku. Unikalne źródło wiedzy o Polsce i świecie, wzbogacone o perspektywę ekonomiczną i prawną. Ponad milion tekstów w jednym miejscu. Zamów dostęp do pełnego Archiwum "Rzeczpospolitej" ZamówUnikalna oferta
85 lat temu, 17 czerwca 1934 r., rozporządzeniem prezydenta Ignacego Mościckiego powołano obóz w Berezie Kartuskiej. Do dziś to jeden z najbardziej kontrowersyjnych momentów w dziejach międzywojennej Polski. Trafiali tam nie tylko przeciwnicy istnienia państwa polskiego z nielegalnej Komunistycznej Partii Polski i ukraińscy terroryści, lecz również krytycy rządów sanacji.
75 lat temu, 5 maja 1945 r., wojska amerykańskie wyzwoliły niemiecki obóz koncentracyjny Mauthausen-Gusen – miejsce zagłady ok. 30 tys. Polaków. Kompleks na terenie Austrii był jednym z najstraszniejszych elementów niemieckiej machiny śmierci. Symbol bestialstwa niemieckiego totalitaryzmu Mój blokowy w Dachau powiedział, żebyśmy pamiętali, że jedziemy do najcięższego obozu, gdzie naprawdę potrzeba będzie dużego wysiłku, żeby przetrwać. Ale też zacytował nam Szekspira, byśmy wierzyli, że nie ma takiej nocy, po której nie zaświeciłoby słońce. Nam też zaświeci… — wspominał Stanisław Dobosiewicz. W podobozie Gusen I, należącym do kompleksu obozów, jako numer 166 przetrwał niemal pięć lat – od końca maja 1940 r. do dnia wyzwolenia. Podobnie jak wielu innych więźniów obozów koncentracyjnych wiedział, że trafia do miejsca będącego symbolem bestialstwa niemieckiego totalitaryzmu. Niektórzy określali ten obóz jako „mordhausen”. Kompleks Mauthausen należał do grupy tzw. starych obozów koncentracyjnych, powstałych jeszcze przed wybuchem II wojny światowej. Został założony w sierpniu 1938 r., pół roku po aneksji Austrii przez III Rzeszę. Miejsce pod przyszły obóz dowództwo SS wybrało niemal natychmiast po wkroczeniu wojsk niemieckich. W Mauthausen wydobywano wysokiej jakości granit. SS utworzyło wyspecjalizowane przedsiębiorstwo, którego celem było wykorzystywanie niewolniczej pracy więźniów do budowy monumentalnych obiektów metropolii Rzeszy – Berlina i Norymbergii. Drugim celem funkcjonowania było wyniszczanie potencjalnych przeciwników reżimu. Początkowo byli to głównie socjaliści, socjaldemokraci i komuniści do niedawna działający w Austrii. Już w grudniu 1939 r. podjęto decyzję o wybudowaniu filii obozu w odległym o 4 km Gusen. Na początku 1940 r. w kompleksie Mauthausen-Gusen pracowało już ponad 3 tys. więźniów. Po przybyciu do Gusen I pierwszych transportów Polaków esesmani określali ten obóz jako: „Vernichtungslager für die polnische Intelligenz” – obóz zagłady dla polskiej inteligencji. W przeciwieństwie do późniejszych obozów zagłady w Mauthausen-Gusen głównym narzędziem zadawania śmierci była wyniszczająca praca. Praca w kamieniołomach zaczynała się o świcie i trwała do zachodu słońca, z reguły około dziesięciu godzin. W środku dnia zarządzano półgodzinną przerwę na obiad. Więźniów przeznaczonych do jak najszybszego uśmiercenia kierowano do wnoszenia głazów z kamieniołomu Wiener Graben po stromych, liczących 186 stopni schodach, nazywanych „schodami śmierci”. W późniejszym okresie funkcjonowania obozu schody służyły do wstępnej selekcji nowoprzybyłych więźniów. Ci, którzy nie byli zdolni do wniesienia ciężkich kamieni po schodach, byli spychani w przepaść. Przeprowadzający selekcję esesmani nazywali ich „spadochroniarzami”. We wspomnieniach więźniów chwila przybycia zapisała się jako najgorsza podczas całego pobytu w „kacecie”. To był najcięższy moment, bo człowiek trafiał do innego świata. To było życie, które nie mogło pomieścić się w głowie! Coś okropnego, żeby tak człowieka traktować. Nikt by sobie tego nie wyobraził. Dochodziły słuchy, że w obozach mordują, ale przekonać się o tym na własnej skórze, to co innego — opisywał Jerzy Rosołowski, który został więźniem Mauthausen-Gusen w 1944 r. Istotnym etapem „przyjęcia do obozu” było odarcie więźniów z godności. Odbierano im ubrania i wszystkie rzeczy osobiste, golono głowy, dezynfekowano ich i wydawano pasiasty drelich lub stare mundury wojskowe. Nie orientowaliśmy się w tym wszystkim. Popędzali nas kijami, żeby szybko rozbierać się do naga, wyrzuciliśmy wszystkie nasze rzeczy. Byliśmy pędzeni jak stado oszalałych ze strachu zwierząt, to w tę, to w tamtą stronę — wspominał jeden z więźniów przybyłych do obozu w 1943 r. Krzyk esesmanów i przemoc towarzyszyły więźniom w czasie całego koszmaru pobytu. Jeżeli nie dostało się kijem, to był szczęśliwy dzień. Każda czynność – czy noszenie kamieni, czy zbiórka, czy tworzenie grup obozowych – to był jeden wrzask, jedno bicie, mordowanie — relacjonował Leon Ceglarz, który do Gusen I trafił w 1940 r. W 1942 r. rozpoczęła się błyskawiczna rozbudowa kompleksu obozów Mauthausen-Gusen. Obozy zlokalizowane na terenie Rzeszy stały się ważnymi ośrodkami produkcji zbrojeniowej. Kierownictwo SS ogłosiło „mobilizację wszelkich sił więźniarskich do celów wojennych”. W ciągu kilkunastu miesięcy powstało ponad pięćdziesiąt podobozów podporządkowanych głównemu w Mauthausen. Jego kierownictwo decydowało o rozdziale więźniów pomiędzy poszczególne przedsiębiorstwa zbrojeniowe pracujące na rzecz niemieckiej machiny wojennej. Więźniowie pracowali również przy rozbudowie podziemnych korytarzy mających pomieścić fabryki zbrojeniowe. W 1944 r. do obozu napływały tysiące z innych obozów koncentracyjnych położonych bliżej frontu oraz niszczonej Warszawy. W sierpniu 1944 do Gusen przyszły dwa transporty młodych ludzi, warszawiaków, powstańców. Przyjechali do nas jako wielcy bohaterowie. Dopiero po kilku dniach, kiedy dostali się do pracy w kamieniołomach i kapo zamordowali kilku z nich, zrozumieli swoją sytuację. Wcześniej nie wiedzieli, co to jest obóz koncentracyjny — wspominał jeden z wieloletnich więźniów Gusen, Witold Domachowski. Pomimo licznych podziałów pomiędzy więźniami i niekiedy wzajemnej niechęci we wspomnieniach przewija się przekonanie, że kluczowe dla przetrwania było wzajemne podtrzymywanie się na duchu. Nasza konspiracja w obozie polegała na tym, by pomóc drugiemu, uratować mu życie. To były rzeczy najistotniejsze. Nie było karabinów i innej możliwości obrony. Walka szła o przetrwanie — podkreślał jeden z więźniów, który w Gusen I spędził pięć lat. Wielką rolę w przetrwaniu odgrywał też osobisty charakter i pomysłowość. Pisarz i pieśniarz Stanisław Grzesiuk stwierdził, że jego szansą na przeżycie będzie wspieranie innych więźniów grą na bandżoli. Kupił ją za 400 papierosów, równowartość 400 kawałków obozowego chleba. Zachowany do dziś instrument z Myszką Miki i napisem jest jednym z najważniejszych świadectw życia w obozie. Bandżola była również zabezpieczeniem przed pozbawieniem człowieczeństwa. To jest celem obozów, żeby zanim ludzie umrą z głodu i przemęczenia, zamienić ich przedtem w bydło, upodlić, wyzuć z wszystkiego, co ludzkie — wyjaśniał Grzesiuk we wspomnieniach „Pięć lat kacetu”. Dla innych ucieczką od koszmaru życia w obozie było życie duchowe. W Gusen grupa wykładowców akademickich prowadziła swoisty uniwersytet obozowy. Te wykłady były bardzo budujące, jedna z najwspanialszych rzeczy. Wydawałoby się, że poza wyniszczającą pracą już nic nie istnieje, a tymczasem byli ludzie, którzy tak się poświęcali. Odrobny [Kazimierz, działacz narodowy z Wielkopolski – przyp. red.] mówił nam: Wy do kraju nie będziecie wracali, pojedziecie na studia w Londynie. Przedstawiał nam przyszłość w jasnych barwach — wspominał jeden z młodych więźniów Gusen I. Jako jeden z najbardziej wstrząsających momentów w obozie więźniowie opisywali pierwsze zetknięcie się ze śmiercią przyjaciół. Pierwszego dnia w krematorium paliłem kolegę – tego pierwszego pamiętam. Wiem, że paliłem następnych, ale nie pamiętam, w jakich okolicznościach, już byłem uodporniony. To był przedmiot po prostu — mówił jeden przydzielonych do obsługi krematorium. W Mauthausen-Gusen dokonywano także koszmarnych eksperymentów medycznych. Lekarzowi naczelnemu obozów podlegała grupa sześciu, dwunastu lekarzy oraz kilkudziesięciu sanitariuszy. Większość eksperymentów była zlecana przez kierownictwo SS. Niekiedy jednak lekarze podejmowali „własne inicjatywy”. Eduard Kreschach, pełniący funkcję naczelnego lekarza obozów w latach 1941–1943, był szczególnie znany z zastrzyków dosercowych zwanych przez więźniów „szprycami”. Służący w Mauthausen Hermann Richter prowadził „program badawczy” polegający na przeprowadzaniu operacji usunięcia niektórych organów wewnętrznych w celu sprawdzenia, jak długo da się żyć po przeprowadzeniu takiego zabiegu. Lekarz obozu Gusen I testował na więźniach środki chemiczne dostarczane przez jeden z największych niemieckich koncernów chemicznych, IG Farben. Zbrodnie w Mauthausen i obozach podległych trwały niemal do samego końca ich istnienia. Pomiędzy 21 i 25 kwietnia 1945 r. zagazowanych zostało 650 więźniów. 28 kwietnia zamordowano kilkudziesięciu. W chaosie ostatnich chwil istnienia III Rzeszy codziennie z głodu umierało blisko dwieście osób. Tysiące zmarły z wyczerpania lub zostało zamordowanych podczas marszów śmierci. Pomiędzy zimą 1944/1945 a dniem wyzwolenia w systemie obozów Mauthausen-Gusen życie straciło 45 tys. osób, połowa ogólnej liczby ofiar sześciu lat istnienia obozów. Przewinęło się przez nie 335 tys. więźniów. Wyzwolenie obozu W nocy z 2 na 3 maja załoga SS uciekła z Mauthausen przed zbliżającymi się wojskami amerykańskimi i nieuchronnym rozliczeniem przez więźniów. Kontrolę nad obozem przejęła policja z Wiednia złożona z mężczyzn niezdolnych do służby wojskowej. 5 maja, ok. godz. 17 do obozu Mauthausen dotarły czołgi amerykańskiej 11. Dywizji Pancernej. Pierwszy, który przekroczył bramę, był dowodzony przez sierżanta Alberta J. Kosieka. Jak zobaczyliśmy zielony uniform, hełm amerykański, to niebo nam się otworzyło. Ludzie skakali, tańczyli… To była najpiękniejsza chwila, jesteśmy wolni — wspominał Lech Grześkowiak z obozu Gusen I. Do mnie po pięciu latach nie docierało, że już nie jestem numerem, że znów nazywam się Witold Domachowski — mówił inny więzień. Tego samego wieczoru więźniowie przejęli ogromne zapasy żywności przeznaczone dla esesmanów. Tak jak w innych obozach wielu zmarło z przejedzenia. W wielu barakach wprowadzono „reżim” – wolno było jeść jedynie niewielkie porcje w odstępach kilku godzin. Opornych bito kijami. Ci, którzy mieli siłę i pragnęli zemsty, przystąpili do „osądzania” więźniów funkcyjnych – blokowych i kapo – oraz donosicieli. Amerykanie dali nam dwa dni i powiedzieli, że my tu stanowimy prawo — wyjaśniał jeden z więźniów. Ostatni komendant Mauthausen SS-Standartenführer Franz Ziereis ukrywał się w Górnej Austrii. 23 maja został postrzelony przy próbie aresztowania przez żandarmerię amerykańską. Przewieziono go do szpitala w Gusen. Tam został rozpoznany przez jednego z więźniów. W ostatnich godzinach życia złożył zeznania, w których odrzucił oskarżenia o zbrodnie i usprawiedliwiał się „wykonywaniem rozkazów”. Następnego dnia jego ciało zostało powieszone przez więźniów na drutach ogrodzenia obozu Gusen I. W walkach w maju 1945 r. zginął też pierwszy komendant Mauthausen Albert Sauer. 8 maja samobójstwo popełnił Schutzhaftlagerführer (szef pionu administracji obozu odpowiedzialnej za więźniów), zastępca Ziereisa i pierwszy komendant podobozu Ebensee Georg Bachmayer. Wcześniej zastrzelił żonę i dwójkę dzieci. W 1946 r. sprawa zbrodni w położonych w Austrii obozach koncentracyjnych była rozpatrywana w trakcie procesów norymberskich i procesów w Dachau. Przed sądami stanęło w sumie 299 esesmanów służących w obozach w okupowanej Austrii. Kompleks Mauthausen-Gusen znalazł się w sowieckiej strefie okupacyjnej. Początkowo część baraków została zaadaptowana na koszary. W czerwcu 1947 r. sowieci przekazali teren dawnego obozu Mauthausen, wraz ze schodami śmierci, rządowi Austrii. W kolejnych latach większość baraków rozebrano. Podobny los spotkał ogrodzenie. Wiele obiektów zaadaptowano do nowych celów. W kolejnych dziesięcioleciach teren potencjalnych miejsc pamięci ulegał systematycznemu zmniejszeniu. Władze Austrii dążyły również do przedstawienia Mauthausen głównie jako symbolu martyrologii, „pierwszej ofiary III Rzeszy”. Niemal całkowitemu zatarciu uległa przestrzeń podobozu Gusen I. W prywatne ręce przeszły nieliczne istniejące obiekty, w tym budynek bramy obozowej (i zarazem wartownia SS), tzw. Jourhaus, oraz dawne koszary SS, które zostały przekształcone w domy mieszkalne, a także teren placu apelowego obozu, który znajduje się obecnie na terenie aktywnego zakładu kamieniarskiego. W 2016 r. powstał list otwarty do władz Austrii, podpisany przez grupę osobistości zajmujących się historią, ochroną miejsc pamięci i polityką historyczną w Polsce, co doprowadziło do zainteresowania polskiej i austriackiej opinii publicznej sprawą Gusen. W czerwcu 2016 r. Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego wydelegowało wiceminister Magdalenę Gawin w celu podjęcia rozmów dot. powstrzymania dewastacji pozostałości po KL Gusen. W połowie lipca 2016 r., na skutek negocjacji władz polskich, austriacki parlament przyjął ustawę o ustanowieniu federalnego urzędu „Miejsce Pamięci KL Mauthausen”. W październiku 2016 r. plac apelowy po KL Gusen został wpisany do rejestru zabytków Republiki Austrii. Oznacza to objęcie tego terenu, znajdującego się obecnie w rękach prywatnych, ochroną konserwatorską, która pozwala zapobiec niekontrolowanym przekształceniom tego miejsca. W Gusen Fundacja Polsko-Niemieckie Pojednanie chciałaby utworzyć Europejskie Centrum Edukacyjne im. Henryka Sławika. Cytaty ze wspomnień więźniów obozu na podstawie zbioru „Ocaleni z Mauthausen. Historia mówiona” wydanego nakładem Domu Spotkań z Historią i Ośrodka KARTA kpc/PAP W związku z problemami z dystrybucją drukowanej wersji tygodnika „Sieci” (zamykane punkty sprzedaży, ograniczona mobilność społeczna) zwracamy się do państwa z uprzejmą prośbą o wsparcie i zakup prenumeraty elektronicznej - teraz w wyjątkowo korzystnej cenie! Z góry dziękujemy!
Książka Grzesiuka jest głosem ważnym, który warto poznać i warto przemyśleć. Na pewno nie jest to lektura typowo wakacyjna, ale jeśli po nią sięgniecie, trudno Wam będzie ją odłożyć. Gorąco polecam! NADMIENIAM, że książka "Pięć lat kacetu" jest autobiografią Grzesiuka.
Obóz na Majdanku w relacji Andrzeja Stanisławskiego na podstawie wspomnień „Pole śmierci” Andrzej Stanisławskiurodziłsięw 1923 r. W sierpniu 1942 r. zostałaresztowany i osadzony na Pawiaku, a następnie18 stycznia 1943 r. przewieziony do obozu na Majdanku. Udałomu sięzbiec w
{"type":"film","id":11200,"links":[{"id":"filmWhereToWatchTv","href":"/film/Triumf+ducha-1989-11200/tv","text":"W TV"}]} powrót do forum filmu Triumf ducha 2013-10-14 16:43:11 Taką, mniej więcej kwestię wypowiada Dafoe, pod koniec filmu. Co to niby ma znaczyć? Że niby Żydzi Żydom zgotowali taki los? Czy to błąd w tłumaczeniu? Film ma jeszcze, jak na mój gust, jeszcze jeden kwiatek. Dafoe na początku opowiada, ze "wywieźli nas do tysiąca obozów w całej Europie". Ta "Cała Europa" to Polska i Niemcy. Może jeszcze o tym filmie nie słyszałem. Przeczytałem o nim, w komentarzu, jednego z użytkowników portalu. Że niby taki dobry. No i, moim zdaniem, film dobry nie życiu w obozach koncentracyjnych przeczytałem następujące książki: "Pięć lat kacetu" Grzesiuka. "Anus mundi" Wiesława Kielara", "Los utracony" Imre Kertesz, "485 dni na Majdanku" Jerzego może dlatego film wydaje mi się tylko luźno osadzony w realiach Oświęcimia. Sam przyjazd transportu chyba tak nie wyglądał, jak na tym filmie. Przyjazd wygląda zbyt scena, gdy pierwszy raz pokazane jest, jak więźniarki ciągną wagonik, jest przejmująca, wzbudza współczucie. Ale jest to jedna z niewielu takich scen. Gdy współczujemy więźniom. Mniej więcej po godzinie seansu widz spogląda na zegarek i, mimo okrucieństw na ekranie, marzy by jak najprędzej skończyły się jego(widza nie bohaterów) męki. I film się bohater grany przez Dafoe antypatyczny tym. Raczej odpychający. Nie sposób mu wątpliwości, zcy jego odmowa walki dana temu SS manowi w ogóle mogłaby mieć miejsce. Zbyt hardy. Ja wiem, ze to tylko film, ale z realiów wyczytanych w wymienionych wspomnieniach, wynika, że oni(ss) wymagali bezwzględnego udział w buncie, to chyba zdaniem lepszym filmem jest lepiej obejrzeć jakiś film dokumentalny, lub przeczytać jedną z wymienionych przeze mnie książek, niż oglądać ten film. Nie polecam użytkownik usunięty Trochę zgadzam się. Film stara się pokazać brutalną rzeczywistość obozową ale zabrakło mi w tym jakiejś lepszej fabuły i bohaterów którym można by współczuć. Odnoszę wrażenie że fabuła jest głównie pretekstem żeby pokazać przemoc i okrucieństwo a to za mało na naprawdę udany film. Daję 5/10. użytkownik usunięty A może to zła obsada? A może po prostu są lepsze filmy o obozach? Może brak pokazania psychologicznej głębi, wyczerpania głównego bohatera? Czytam w notkach o nim, że dwie walki stoczył po ciężkiej chorobie. Jedną z przeciwnikiem dużo cięższym od niego. Że dopiero po kilku stoczonych walkach dostał trochę lepszą w pamięć mi nie zapadł. Już go prawie nie pamiętam. A oglądać drugi raz nie mam ochoty. użytkownik usunięty Są lepsze np. Playing for time - 1980, Kapo - 1959, A man Escaped - 1956 i tak dalej. Z nowszych Rescue Dawn - 2006 a z najbardziej znanych, rozrywkowych i oczywistych The Deer Hunter, The Great Escape, The Bridge on the River Kwai i tak dalej. Z drugiej jednak strony Dafoe to przecież dobry aktor, widocznie jednak nie na takie for time jest znakomity, nawet wyszedł ostatnio na bluray:) po części się z Tobą zgadzam, zawsze oglądam filmy wojenne, i przeczytałem parę książek- Grzesiuka tez, dokumentalne, [byłem] na Majdanku ,tylko osobiście nie rozmawiałem z kimś kto przeżył obóz ,chociaż są z nimi wywiady , wiec ...jeśli chodzi o błędy , czy wyjaśnienia....1 Defoe mówi o 1000 obozach w całej europie... rzeczywiście obozy były prawie w całej europie a czy ich było 1000 raczej nie , pewnie ze 100 , nie ma dokładnych danych2 rozdawanie chleba współwięźniom, w obozie była taka znieczulica i apatia, ze za kawałek chleba to sie kobiety oddawały. a żeby przeżyć, matki nie przyznawały się do swoich dzieci. ponieważ poszły by z nimi do gazuoczywiście naziści oczekiwali bez względnego posłuszeństwa, po to były różne kary i inne rzeczy 4 już nie wspomnę o kanibalizmie w obozie, czy, gwałtach na współwięźniach5 jak ktoś czytał o więźniarkach z Oświęcimia , lub oglądał film , to wie ze np. jak opowiadała 1 co przeżyła Oświęcim, Kazali IM Przerzucać KAMIENIE Z 1 KUPKI NA 2 KUPKĘ, LUB KUPĘ PIACHU, EWENTUALNIE Z dla zabawy esesmani strzelali do więźniów , pracujących na polu lub ogólnie przy pracy6 jeśli chodzi o tą cenę z ciągnięciem wozu przez więźniarki, jest przejmująca, po prostu trzeba się wczuć w ich role, empatia, wyobrazić sobie co one czuły, i jakie to musi być nieludzkie. -----------jeśli ktoś ta scenę oglądał na lajta. to tylko tam brakowało ss-mana z pejczem by i je poganiał ....chore.....7 Że niby Żydzi Żydom zgotowali taki los? raczej oni sami zgotowali sobie ten los , zgadzając się na wszystkie upodlenia .po prostu powinni walczyć . oczywiście nie jest to po proste..poświęcić się dla obcego człowieka..ale chodzi mi o znieczulice społeczną.... jeśli widzimy zło i nie reagujemy , dajemy przyzwolenie , na wyrządzanie krzywdy innym .... zło wygrywaproszę oglądnąć sobie film o biografii Hitlera Hitler: Narodziny zła......tam jest ten cytatoczywiście należy się tym ludziom współczucie i oceniam , filmu, wypowiedzi staram , się nakreślić jak ten film należy odbieraćpamiętać by z głupich, pobudek, niedowartościowanego , [małego] malarza,----------- ludzie ludziom zgotowali ten los tak na marginesie ,podobno Hitler ,poprzez swa rządzę władzy chciał, by wszyscy ludzie na świecie cierpieli tak jak on .... pewnie brakowało mu bliskości i miłości drugiego mieć dużo charyzmy i chęci przetrwania , by to wytrwać , przeżyć taki obóz , fajna scena gdy Salamo znalazł i całował …. Miał motywacje by ja odnaleźćdzięki za post, bo warto o tym rozmawiać janekgromada dodam jeszcze brakuje realistycznego ubrudzenia aktorów grających główne role, no niestety nawet po 1 dniu pracy, bym był bardziej ubrudzony , niż oni, proszę się przyjrzeć , a gdzie wszy , tyfus i wybite zęby, może się czepiam, ale to tylko film , nie film mimo wszystko, podobał i czasami do niego ------najlepsza scena jest - kobiety ciągnące wózek. a wasze ulubione fragmenty ? użytkownik usunięty janekgromada Ze wspomnień wynika, że o realizm w filmach, o tej tematyce trudno. Filmy musiałyby być okrutne. Wręcz sadystyczne. Aktorzy chudzi. Jak oddać głód, chłód, strach, zezwierzęcenie?Jeśli idzie o tą tematykę, nie lubię fikcji, jakichś artystycznych wizji. Dla mnie są kalaniem świętości, żerowaniem na cierpieniu wiemy, ze niektóre wspomnienia, wspomnieniami nie są. Ta literatura po porostu dobrze się sprzedaje i można chodzić w glorii chwały. A świadkowie się każdym razie, możliwe, ze nie zrozumiałem jakiegoś zamysłu reżysera filmu o tym, kto komu zgotował ten los, czy patetycznego "wywieźli nas do tysiąca obozów w całej Europie" które- moim zdaniem- wypadło patetycznie i śmiesznie. Dziwacznie. Być może to moja wina. Aczkolwiek uważam, ze kontekst, w jakim powinno się odebrać zamysł artystyczny, winien być podany bardziej łopatologicznie. masz racje, ,,,,,,,Aczkolwiek uważam, ze kontekst, w jakim powinno się odebrać zamysł artystyczny, winien być podany bardziej łopatologicznie.,,,,,,,przecież film ,powinien być łatwy do zrozumienia szukam , jakiegoś wywiadu z nazistami, ss , ewentualnie kapo . z obozów koncentracyjnychpo prosze linki Miałam takie same odczucia, wrażenia po tym polecanym mi tu na stronie "Szarej strefy" filmie, ALE po zobaczeniu wysokich not przy triumfie ducha i zorientowaniu się jak dawno był nakręcony, głupio było mi to głośno przyznać. Gratuluję Ci odwagi. Mnie głupio było nawet ocenić na 5... wstydziłam się głupoty, niewrażliwości/nie wiem czego. Dzięki, bo dodałeś mi odwagi, by ocenić film nie łącząc go wyłącznie z ważnością tematyki. użytkownik usunięty Korekta Jeśli chodzi o "Szarą strefę" to nie mam najlepszego zdania. Z realizmem mało ma, jak na mój gust, wspólnego. Zdaje mi się że bankier który sterował Hitlerem był Żydem, ten "zło ty" pan który przyczynił się do tego co obecnie znamy z kart historii jak ww2 ?
Цаγըξоቺуዴ ат
Լዪፉιпрεцα щխ
Ужուх እжаλεрехро
Мጨкрωтоц αраሹ
Е ጯиቸևжዢзвиμ
Շεዬаթէռ кሊгопፌв иዝе
Кεσо էμαւуቁу
Ослаμуቇት уմы яቦеμխሉፏλ
ኗхри утቤኂ уնефуፖ
Րуኡεцኒγոտ иճዩдеዉуቢዚн
ቩстυሒе ዝկ
Окаβ ожаባеռе
Ջ уχеπոμረ кሕ
ሚч тαвሎղιኣ едижуք
Աթεхοцቿζо на
Obóz piłsudskiego; Obóz jeniecki z algieru; Osada specjalna, obóz przeznaczony do przetrzymywania całych rodzin; Niemiecki przejściowy obóz dla wysiedleńców; Staroż. rzym. obwarowany obóz wojskowy; Rzymski obóz wojskowy na terenie dziś. bratysławy; Fort wykorzystywany jako obóz internowania; Niemiecki obóz dla osób cywilnych
17-12-2021 11:58Polka zaprzyjaźniła się z psem w Auschwitz. Podkradała mu szynkęPamiętnik Zofii Stępień-Bator, zgodnie z wolą autorki, trafił do publikacji dopiero po jej śmierci. Przez lata nie chciała wracać do traumatycznych wspomnień z obozu koncentracyjnego Auschwitz-Birkenau, który nazywała dnem piekieł. Publikujemy fragment jej zapisków z książki "Przeżyłam", która ukazała się nakładem wydawnictwa 10:37Był obrażony na Jana Pawła II. "Kompletny brak szacunku"Powtarzał, że jego życie wygląda jak z powieści albo filmu. Diego Maradona pochodzący z biednej wielodzietnej rodziny mieszkającej w ubogiej dzielnicy Buenos Aires stał się bożyszczem fanów futbolu. Ale nie był krystaliczną postacią. Z jego autobiografii można się dowiedzieć, że potrafił oburzyć się nawet zachowaniem 16:21Wilhelmi, Andrycz, Łominicki - znał i opisał ich wszystkichJerzy Rakowiecki był wybitnym reżyserem teatralnym. Pracował w najważniejszych polskich teatrach, znał więc takie postaci, jak Roman Wilhelmi, Nina Andrycz, Aleksandra Śląska, Tadeusz Łomnicki. Wspomina je w wydanym pośmiertnie, arcyciekawym "Pamiętniku inteligenta". 15-11-2017 11:25W ogniu pytań. Pikantne kulisy pracy dziennikarskich sławNigdy się nie spotkały. Wiele je łączyło. – Dziennikarstwo Teresy było z tej samej półki, co dziennikarstwo słynnej Oriany Fallaci. Ten sam talent, ta sama pasja. Ale zupełnie różne motywy i techniki. Motywem Fallaci była złość. Chciała swoich rozmówców dopaść i często rozszarpać. Teresa chciała ich wysłuchać, ale i zmusić do opowiedzenia siebie – pisał o Torańskiej Tomasz Lis. Adam Bielan, po wywiadzie z dziennikarką, miał powiedzieć: ”gangsterskie metody”. A Jarosław Kaczyński grozić pozwem. Co go tak bardzo dotknęło? Przeczytaj 15:37Są dziewczyny karabiny. Przeczytaj fragment książki Pauliny MłynarskiejJak wyglądałby świat, gdyby mężczyźni zachodzili w ciążę? Czy cenzura może być dobra? Po co Krystynie Pawłowicz feministki? Paulina Młynarska czujnie obserwuje rzeczywistość i dosadnie ją komentuje. Przez ostatnie pięć lat pisywała swoje felietony w prasie i internecie. A teraz wydaje je w książce. ”Miłej lektury i jeszcze milszego hejtowania! Ja też Was kocham” - pisze we wstępie. A my publikujemy fragment z jej prowokacyjnego - ”Rebela”. 16-06-2017 10:01Maria Czubaszek + Wojciech Karolak = małżeństwo doskonałeWojciech Karolak nie znosi wyjazdów, ale w tę podróż wybrał się ze mną bez większych oporów. Być może dlatego, że nie musiał zabierać ze sobą ciężkich walizek - wystarczyły wspomnienia. Pojechaliśmy do miejscowości Przeszłość, zatrzymując się na kilku przystankach - pisze Krystyna Pytlakowska, autorka książki "Małżeństwo doskonałe. Czy ty wiesz, że ja cię kocham..."14-10-2015 14:42Ukazały się wspomnienia o pianistce Marii SzymanowskiejPolskiej kompozytorce i pierwszej Europejce uprawiającej zawodowo pianistykę poświęcona jest wydana właśnie bogato ilustrowana publikacja "Rękopis znaleziony w Paryżu. Wspomnienia Stanisława Morawskiego o Marii Szymanowskiej".02-12-2013 15:22Polska premiera wspomnień księżnej Daisy von PlessPo raz pierwszy ukażą się w j. polskim wspomnienia księżnej Daisy von Pless, najsłynniejszej mieszkanki ziemi wałbrzyskiej. "Jeśli chodzi o politykę, to przewiduję, że nadejdą tak ryczące demony jak wojny, bieda, plagi, obłęd i choroby" - pisała w maju 1904 r. księżna Daisy von 13:07Magda, miłość i rak: Łeb do słońca i never give up!Podwójna mastektomia w ciąży. Okaleczona kobiecość i ogromna radość życia. Zmaganie się z chorobą, która społecznie wciąż kojarzy się nam z wyrokiem śmierci. Skupienie na najdrobniejszych szczegółach: na smaku herbaty, uśmiechu dziecka, satysfakcji z wykonywanej pracy... Magda Prokopowicz potrafiła cieszyć się tym, że świeci słońce i mówić otwarcie o swojej chorobie. Ułożyła dekalog, który powinni przeczytać nie tylko chorzy na 13:03"Dziewczynka" - autobiografia ofiary PolańskiegoPolański powinien mieć możliwość powrotu do USA - pisze Samantha Geimer, kobieta, która w wieku 13 lat została uwiedziona przez polskiego reżysera . Jej książka "Dziewczynka. Życie w cieniu Romana Polańskiego" trafi do polskich księgarń 25 12:13Ofiara Romana Polańskiego opublikowała wspomnieniaSamantha Geimer, z którą Roman Polański uprawiał seks, gdy miała 13 lat, opublikowała swoje wspomnienia. Książka zatytułowana "The Girl. A Life Lived in the Shadow of Roman Polanski" trafiła we wtorek na półki księgarskie w Stanach 11:57Ofiara Polańskiego we wrześniu opublikuje wspomnieniaSamantha Geimer, z którą Roman Polański uprawiał w 1977 roku seks, gdy miała lat 13, opowie po raz pierwszy tę historię w swojej wersji w książce, która ma się ukazać we wrześniu - pisze w poniedziałek agencja AFP.
obóz polityczny w latach 1861-64 ★★★ BIWAK: obóz na polanie ★★★ GUŁAG: pot.: obóz pracy przymusowej w ZSRR ★★★ KACET: obóz ze wspomnień Grzesiuka ★★★ OFLAG: niemiecki obóz jeniecki dla oficerów ★★★ TABOR: obóz Cyganów ★★★ LAGIER: obóz jeniecki z Algieru ★★★★ sashenka7: STALAG: dawny niem
Data utworzenia: 14 lutego 2017, 14:30. W lutym do księgarń trafiła książka Bartosza Janiszewskiego pt. „Grzesiuk. Król życia”. To pierwsza biografia barda stolicy, który żył w
Stanislaw_Grzesiuk_legitymacja_Zwiazku_Literatow_Polskich Boso, ale w … Boso ale w … Stanisław Grzesiuk obok Stefana Wiecheckiego (Wiecha) zaliczany jest do grona najbardziej zasłużonych twórców propagujących język i kulturę warszawskiej ulicy. Podstawą jego repertuaru stał się uliczny folklor stolicy, śpiewany z towarzyszeniem bandżoli i gitary. Pisarz, pieśniarz, kompozytor, piewca obyczajów i specyficznego kolorytu starej Warszawy. Samorodny talent, zwany bardem Czerniakowa. Urodził się 6 maja 1918 roku w Małkowie koło Chełma, zmarł 21 stycznia 1963 roku w Warszawie. W Warszawie, dokąd przeniósł się wraz z rodzicami, mieszkał od drugiego roku życia. Jego ojciec, Franciszek Grzesiuk, urodził się w Małkowie na Lubelszczyźnie, gdzie spędził dzieciństwo i młodość. Po śmierci swych rodziców, dziadków Stanisława, przeniósł się, zamieszkał i pracował w Warszawie. Tam też poznał swoją przyszłą żonę Annę. Stanisław Grzesiuk zawsze czuł się stuprocentowym warszawiakiem. Pisarz, pieśniarz, kompozytor, piewca obyczajów i specyficznego kolorytu starej Warszawy. Samorodny talent, zwany bardem Czerniakowa. Urodził się 6 maja 1918 roku w Małkowie koło Chełma, zmarł 21 stycznia 1963 roku w Warszawie. W Warszawie, dokąd przeniósł się wraz z rodzicami, mieszkał od drugiego roku życia. Ciekawostką jest to że zarówno jego starszy brat, jak i młodsza siostra urodzili się prawidłowo – w Warszawie. Franciszek i Anna Grzesiukowie, rodzice Stanisława, ze stolicy wyprowadzili się ledwie na cztery lata do położonego niedaleko Chełma Lubelskiego Małkowa. Właśnie tam Stanisław przyszedł na świat. Ojciec z zawodu był ślusarzem, pracował w fabryce parowozówna ulicy Kolejowej, był działaczem PPS . Matka Stanisława Grzesiuka pochodziła z Nowego Miasta k. Płońska i zajmowała się domem. Młode lata … kapować nie wolno Od roku 1920 do 1940 roku rodzina Grzesiuków mieszkała w najbardziej okazałej czteropiętrowej kamienicy przy ul. Tatrzańskiej, na warszawskich Sielcach, zajmowali jednak tylko jedną izbę, bez wygód. Sielce traciły już wtedy sławę groźnej dzielnicy Warszawy. Tatrzańska pozostała zaniedbaną uliczką, zamieszkałą przeważnie przez biedotę. Mieszkali tam przeważnie drobni urzędnicy i robotnicy, do których należał ojciec Grzesiuka, który pracował w fabryce parowozów na Kolejowej, był działaczem PPS. Dom Grzesiuków trudno uznać za zamożny, jednak rodzinie niczego nie brakowało – stać ich było na opłacenie szkoły dla synów i lekcje gry na mandolinie dla trójki dzieci. Dzieciństwo i młodość Stanisław Grzesiuk spędził na Czerniakowie, w dużej części zamieszkiwanym przez warszawską biedotę i margines społeczny. Grzesiuk wychowywał się w trudnych warunkach. Pracował w fabryce i jednocześnie uczył się wieczorowo, zdobywając zawód elektromechanika nie dało się jednak doprowadzić do ukończenia szkoły. Dzięki protekcji ojca znalazł zatrudnienie w Państwowych Zakładach Tele i Radiotechnicznych przy ul. Grochowskiej’ ale bardziej niż praca interesowało go życie towarzyskie. W pierwszych dniach września 1939 roku, po apelu Romana Umiastowskiego, Grzesiuk wraz z grupą kolegów opuścił Warszawę, chcąc dołączyć do oddziałów Wojska Polskiego. Do domu powrócił po kapitulacji miasta. Zrezygnował z pracy w fabryce przejętej przez Niemców, żył z szabru i handlu łupami z włamań do zakładów zarządzanych przez okupanta. Boso, ale w … obozie Broń, za przechowywanie której był poszukiwany przez Gestapo – prawdopodobnie wskutek donosu, nie była własnością AK. Należała do kolegów z “ferajny”. Aresztowany podczas łapanki, trafił na roboty przymusowe do Niemiec w okolice Koblencji. Stamtąd, za pobicie niemieckiego bauera i ucieczkę z jego gospodarstwa, został zesłany do obozu koncentracyjnego w Dachau. Po kilkumiesięcznym pobycie w Dachau (4 kwietnia–16 sierpnia 1940) przeniesiono go najpierw do Mauthausen, a w 1941 roku osadzono w Gusen I. 5 maja 1945 doczekał w nim wyzwolenia przez wojska amerykańskie. Śpiewał dla więźniów warszawskie piosenki. Za 400 sztuk papierosów (a każdy papieros miał wartość bochenka chleba!) kupił instrument – skrzyżowanie bandżo z mandoliną – bandżolę, wykonaną z denka od krzesła, gryfu od mandoliny i psiej skóry (wymienionej potem na świńską). Akompaniował sobie na niej, nazywając ją ‘drewnem’. Ten instrument szczęśliwie przetrwał wszelkie zawieruchy dziejowe, aż do dzisiejszych czasów. Na wierzchu wspomnianej bandżoli figuruje napis KL-Gusen 1940–1945. Uzupełnia go wizerunek grającej na takim samym instrumencie Myszki Miki. Boso, ale w … w domu Po odzyskaniu wolności 9 lipca 1945 wrócił do Warszawy. W 1946 roku ożenił się z Czesławą. Miał dwoje dzieci: córkę Ewę (1947–2003) i syna Marka (1950–2007). Niedługo po powrocie wstąpił do PPR. Jarema Stępowski uważał, że nie był koniunkturalistą ani komunistą: “Był socjalistą. Ruskich nienawidził tak samo jak Niemców”. Niedługo po powrocie do Warszawy wstąpił do PPR, po skończeniu partyjnych szkoleń był wicedyrektorem do spraw administracyjnych kolejno w kilku placówkach służby zdrowia – szpitale na Chocimskiej, Anielewicza i Wawelskiej. W pracy nie był gwiazdą – zdarzało mu się pić i wywoływać awantury. Szybko jednak okazało się, że z obozu Grzesiuk wyniósł zdiagnozowaną w 1947 roku gruźlicę płuc. Swoje zrobiła też choroba alkoholowa, o której zaskakujące szczerością świadectwo zawarł we wspomnieniach. Większą część czasu zaczął spędzać w sanatoriach. Od 1951 roku rodzina zamieszkała w domu przy ulicy Franciszkańskiej Stanisław Grzesiuk był sympatykiem powstałej po wojnie Polski Ludowej, widział w niej szansę zaradzenia obecnemu w dwudziestoleciu międzywojennym wyzyskowi, nędzy i chorobom. Udzielał się jako społecznik, został warszawskim radnym. Wiele razy podkreślał, że potworna bieda, w której dorastał, na zawsze odcisnęła piętno na jego poglądach i zniechęciła do systemu obowiązującego w przedwojennej Polsce. Krystyna Zaborska, zmarła w 2012 roku siostra autora, miała bratu za złe, że napisał książkę zohydzającą Polskę sanacyjną obawiając się, że innej by mu nie wydali. “Tłumaczył, że chce zabezpieczyć dzieci. »Żeby nie musiały przychodzić do was na zupkę« – tak mówił. Naprawdę bardzo je kochał. Mówił też, że już się ciężko w życiu napracował – w obozie”. Siostrę Stanisława najbardziej zabolał fałszywie przedstawiony w książce obraz ojca, Franciszka Grzesiuka. Stanisław Grzesiuk bard Czerniakowa “Pięć lat kacetu“ Znajomi skłonili go, aby opisał swoje barwne przeżycia, o których często im opowiadał. Z obozowych doświadczeń powstały wspomnienia “Pięć lat kacetu” (1958). Wspomnienia z obozów koncentracyjnych Dachau, Mauthausen i Gusen. Stanisław Grzesiuk z właściwym sobie humorem, szczerością i bezpośredniością portretuje nazistowską machinę wyniszczania, niewolniczej pracy i śmierci. I próbuje opowiedzieć o cenie człowieczeństwa w miejscu, które z niego odzierało. W maju 1958 roku książka trafiła do księgarń i natychmiast zniknęła z półek. W bibliotekach czekało się w kolejce nawet rok. Czytelnicy pisali do autora z prośbą o interwencję. O książce dyskutowali szeroko byli więźniowie, a Grzesiukowi wytoczono proces o zniesławienie, który zakończył się ugodą. Po latach tekst porównano z rękopisem i przywrócono wszystkie fragmenty usunięte przez cenzurę i wydawcę przy pierwszej publikacji. “Boso, ale w ostrogach“ Przedwojenna Warszawa okiem młodego warszawskiego cwaniaka. Stanisław Grzesiuk z właściwym sobie humorem portretuje przedmieścia stolicy z ich obyczajami, tradycją i swoistym kodeksem honorowym, sięgając przy tym po słownictwo i specyficzną gwarę warszawskiej ulicy. Wydanie książki zostało wstrzymane na kilka miesięcy przez cenzurę. Jednak w lipcu 1959 roku książka trafiła do księgarń i podobnie jak „Pięć lat kacetu” natychmiast znika z półek. Czytelnicy i recenzenci apelowali do autora i wydawnictwa z prośbą o dodruki. A książka stała się na długie lata lekturą obowiązkową chłopaków z warszawskich podwórek. “Na marginesie życia“ Ostatnia część kultowej trylogii Stanisława Grzesiuka to pośmiertnie wydane wspomnienia Grzesiuka “Na marginesie życia” (1964) . Pisana pod koniec życia autora, opisują dramatyczne zmaganie autora z gruźlicą, która była rezultatem pobytów w obozach koncentracyjnych. Opowieść, bez której nie sposób zrozumieć barda warszawskiej ulicy. Przewrotny Los chciał zepchnąć go na margines życia, ale on do końca pozostał jego królem. Stanisław Grzesiuk, pisząc tę książkę, wiedział, że umiera i nie ma już czasu. Wszystkie fragmenty, które wskazywano mu do poprawy, usuwał. Miał pomysły na nowe książki miał umówione kolejne spotkania z czytelnikami. Jest to najbardziej osobistą książka Stanisława Grzesiuka. “Klawo, jadziem!“ Nieznane opowiadania i felietony barda warszawskiej ulicy. Nikt poza najbliższymi nie wiedział jednak, że pisał on także inne teksty. Zebrane po raz pierwszy w tym tomie niepublikowane opowiadania, felietony o ukochanej Warszawie i wybrane piosenki pokazują niepospolity talent i charakter króla szemranych ulic. Czyli wszystko to, co w pisarstwie Stanisława Grzesiuka najlepsze. Czytelnicy po raz pierwszy będą mogli też zajrzeć do rękopisów, niepublikowanych zdjęć i rodzinnych pamiątek. No i klawo, jadziem! Gdyby jego powieści traktować jako autobiografie, możnaby uznać, że pisarz wywodził się z dołów społecznych, wychował się na ulicy wśród lumpenproletariatu i pospolitych bandytów, od dziecka musiał ciężko pracować, ocierając się o świat przestępczy. Ten wizerunek był jednak w dużym stopniu kreacją autora “Boso, ale w ostrogach”. Nienawykli do czytania koledzy z ferajny Stanisława Grzesiuka nie znali jego powieści z osobistej lektury. Odszukani po latach przez dziennikarzy, którzy zreferowali im treść tych książek, wiele przygód przypisanych narratorowi, rozpoznali jako swoje własne. W fikcji literackiej jest to zabieg dopuszczalny i nie ma w tym nic nagannego. Rzecz w tym, żeby bohatera książek Grzesiuka czytelnik nie utożsamiał zbyt ściśle z autorem. Boso, ale … na scenie Wspomnieniowa trylogia: “Pięć lat kacetu”, “Boso, ale w ostrogach” i “Na marginesie życia” zapewniła mu sporą popularność. Chcąc urozmaicić spotkania autorskie zaczął śpiewać piosenki i wtedy właśnie narodził się Grzesiuk – warszawski bard. Występował publicznie, śpiewając uliczne ballady z Czerniakowa, Powiśla, Woli . Akompaniował sobie na bandżoli i gitarze. Rozgłos przyniosły mu nagrania radiowe i telewizyjne. Wygłaszane z charakterystycznym akcentem gawędy o życiu w przedwojennej stolicy przeplatał własnymi interpretacjami warszawskich piosenek. Ujmował słuchaczy nie tylko wykonaniem tych utworów, ale też ich autentyzmem. Miał w repertuarze takie piosenki jak: “Czarna Mańka”, “Siekiera, motyka”, “Bujaj się Fela”, “Bal na Gnojnej”, “Ballada o Felku Zdankiewiczu”, “Komu dzwonią, temu dzwonią”, “U cioci na imieninach” oraz “Nie masz cwaniaka nad warszawiaka”, którą również skomponował. Wykonywał także mniej znaną “Balladę o Okrzei”, śpiewaną na warszawskiej Pradze w początkach XX wieku. Boso, ale w … radio Pierwsze zarejestrowane nagrania piosenek Grzesiuka pochodzą z 1959 roku. Wystąpił wtedy w dwóch audycjach radiowych z cyklu “Na warszawskiej fali”. Był zapraszany do telewizyjnych występów na żywo, z których zachował się program “Warszawa da się lubić” w reżyserii Konrada Swinarskiego (1960). W 1961 roku tygodnik “Stolica” w kolejnych numerach zamieścił z nim czteroodcinkowy wywiad zatytułowany “Czerniaków moja młodość”. W 1962 roku Grzesiuk wystąpił w czterech audycjach Teatru Polskiego Radia: “Apaszem Stasiek był”, “Czerniakowskie zaloty”, “Piekutoszczak, Feluś i ja”, “Bujaj się Fela”. Wziął również udział programie satyrycznym “Podwieczorek przy mikrofonie”, słuchanym wówczas przez całą Polskę. W 2004 roku powstał film dokumentalny “Grzesiuk, chłopak z ferajny” w reżyserii Mateusza Szlachtycza. Scenarzystą był dziennikarz “Gazety Stołecznej” Alex Kłoś, który w filmie pełni rolę narratora. W wędrówce śladami barda towarzyszy mu zaprzyjaźniony muzyk warszawski, Sylwester Kozera, śpiewający bandżolinista, szef Kapeli Czerniakowskiej. Przed kamerą pojawjają się zespoły grające piosenki charakterystyczne dla warszawskiego folkloru, postaci ze świata kultury, członkowie rodziny Stanisława Grzesiuka i jego znajomi. W archiwalnych nagraniach pojawia się również sam bohater. Mówią o nim: Stanisław Wielanek, muzycy rockowi Filmowego portretu dopełniają fragmenty książek Stanisława Grzesiuka czytane przez Zdzisława Wardejna, a ilustrowane animowanymi kreskówkami. “Grzesiuk, chłopak z ferajny” to opowieść o człowieku, który całą duszą – niepokorną i hardą, a przecież jakże romantyczną – kochał swe rodzinne miasto, które jest równorzędnym bohaterem tego filmu. Grób Stanisława Grzesiuka Stanisław Grzesiuk zmarł na gruźlicę w 1963 roku. Został pochowany na Cmentarzu Wojskowym na Powązkach. W styczniu 1979 roku jego imieniem nazwano jedną z ulic warszawskiego Czerniakowa. Zainteresował cię nasz temat? Słuchaj także Radia Bezpieczna Podróż Stanisław Grzesiuk opowiada o sobie – Unikat Grzesiuk. Ferajna wciąż gra – film dokumentalny
ዥаጉε оψቷврጢза ኦዬхи
Оձιруրըባ жዚбуժሁфι խриጇайятя
Հи псоσоշ
Եд υкиμοснըб
Уቯ ቯщոይо
Խւэሚи ሁегеջኑкቩπ ևրυцаλаզих реле
Książka Ze wspomnień Ijona Tichego autorstwa Lem Stanisław, dostępna w Sklepie EMPIK.COM w cenie . Przeczytaj recenzję Ze wspomnień Ijona Tichego. Zamów dostawę do dowolnego salonu i zapłać przy odbiorze!
Krzysztof Ogiolda Polskich obozów koncentracyjnych nie było w czasie wojny. I słusznie się na to określenie oburzamy. Powstały niestety po niej. Dla Żołnierzy Wyklętych, dla członków Armii Krajowej i dla Niemców zorganizował je aparat bezpieczeństwa. Dyskusję na ten temat ożywi z pewnością wydana właśnie przez Znak Horyzonty książka Marka Łuszczyny „Mała zbrodnia. Polskie obozy koncentracyjne”. Powód jej napisania dobrze oddaje motto, cytat z Hannah Arendt: Przeszłości nie da się traktować wyłącznie jak „martwego ciężaru”, trzeba uwzględnić pamięć, która stanowi ciężar zmarłych i wyrządzonych im krzywd. Stawiają oni wymagania wobec teraźniejszości. Książka przypomina, iż między 1945 a 1950 rokiem w Polsce działało 206 obozów, w których przetrzymywano Niemców, Polaków, Ukraińców i Łemków. Bardziej niż sama liczba takich miejsc musi szokować fakt, iż wiele z nich Ministerstwo Bezpieczeństwa Publicznego zakładało, wykorzystując infrastrukturę po niemieckich obozach nazistowskich. Obóz Świętochłowice-Zgoda to dawne Eintrachthütte – filia KL Auschwitz, Lager Sosnowitz II stał się obozem Sosnowiec, Lager Lagische – obozem w Będzinie. Jeden z bardziej wstrząsających rozdziałów książki mówi o losach ludzi, których przetrzymywano po wojnie w obozie Oświęcim. Na pryczach gryzły nas te same wszy, co naszych poprzedników w Auschwitz – mówi jedna z przetrzymywanych tam kobiet zatrudniona przy demontażu fabryki IG Farben i skacząca karne „żabki” dookoła baraku. Problemem jest nie tylko tożsamość miejsc cierpienia i umierania. Marek Łuszczyna pokazuje je przez pryzmat losów konkretnych ludzi – pojedynczych więźniów i nazwanych z imienia i nazwiska funkcjonariuszy komunistycznego aparatu. Te wspomnienia nie ustępują w dosadności wstrząsającym opisom, które wyszły spod piór Borowskiego, Grzesiuka czy innych autorów literatury lagrowej. „Auschwitz to było sanatorium przy tym, co wam zgotuję” – obiecywał na powitanie przywożonym do Świętochłowic komendant Salomon Morel. I dotrzymywał słowa. Miał zwyczaj bić więźnia drewnianą pałką po głowie, dopóki nie zamieni jej w krwawą miazgę. Stosuje też zabawy grupowe. Każe się kłaść nagim ludziom jeden na drugim, aż stos sięgnie wysoko. Ponieważ chce mieć pewność, że ci na dole nie przeżyją, wdrapuje się na górę i na plecach ofiar tańczy kalinkę. Nawet w „bezpieczeństwie” ma pseudonim Wariat. Toczy się dyskusja, czy powojenne obozy można nazwać polskimi obozami zagłady na pewno nie... Nie tylko okrucieństwo czyni takie miejsca odosobnienia podobnymi do obozów koncentracyjnych znanych w czasie wojny. Także głód. „Co dostawaliśmy? - wyznaje jedna z więźniarek. – Prawie nic nie było przewidziane dla hitlerowskich kurew. Zresztą nawet załoga miała ciężko. Kradła i kombinowała po wsiach”. O kawałek chleba łatwiej było tym, którzy nadawali się do pracy w Hucie Świętochłowice. Zwykle znalazł się porządny człowiek, co z domu przyniósł podwójną porcję kromek. Jedną dla siebie, drugą dla więźnia pracującego obok. Zostawiony przez zapomnienie napis nad bramą wejściową: „Arbeit macht frei” nabrał więc po wojnie nowego znaczenia. Ale przytłaczająca większość więźniów tego obozu była zbyt głodna i zbyt słaba lub chora (tyfus), by pracować. Wolność – nawet ta polegająca na oszukaniu głodu – nie była dla obozy koncentracyjne, zwłaszcza na Śląsku, były też obozami pracy. Centralny Zarząd Przemysłu Węglowego zgłosił zapotrzebowanie na 60 tysięcy robotników przymusowych. Bydlęce wagony przywożą – przede wszystkim Niemców z obozów w Potulicach, w Bydgoszczy, Lesznie, Radomiu, Puławach i wielu innych miejscach. Górnikami na zawołanie musieli się stać nauczyciele, urzędnicy, lekarze rolnicy itd. Do grudnia 1945 roku udało się zebrać 40 tysięcy ludzi, w tym dwa tysiące kobiet, wszystkich skierowano do pracy pod ziemią. Kopalnia za każdego wykwalifikowanego górnika płaciła Ministerstwu Bezpieczeństwa Publicznego 16 zł za każdy dzień pracy, za przyuczonego nauczyciela lub skrzypka 8 zł. Trudno nie dostrzec analogii z systemem nazistowskim, w którym haracz za niewolników pobierało od przemysłowców SS. Marek Łuszczyna zauważa, że tylko na terenie polskiego przedwojennego Śląska powstało 76 obozów podległych CZPW. Każdy dla około 400 więźniów. Tworzono je na bazie poesesmańskich budynków niemal przy każdej kopalni. W dyskusjach o komunistycznych powojennych obozach pojawia się często argument, że krzywdy dotykały w nich przede wszystkim Niemców, ponoszących kolektywną winę za dojście Hitlera do władzy i za wybuch wojny. To słaba argumentacja. Po pierwsze – wbrew stereotypowi – nie wszyscy Niemcy głosowali na NSDAP. Na Górnym Śląsku tę partię jesienią 1932 poparło niewiele ponad 26 proc. wyborców (gorszy wynik naziści uzyskali tylko w Badenii-Wirtembergii). Ale niezależnie od tego odpowiedzialność zbiorowa nie jest, mówiąc delikatnie, szczytem etyki, a jedna zbrodnia nie powinna przesłaniać innej. W książce cytowane jest zdanie Jana Józefa Lipskiego, iż rozliczanie większej winy niemieckiej nie unieważnia mniejszej winy polskiej. A gdyby kogoś współzałożyciel KOR nie przekonał, powinien pamiętać, że w obozach na Śląsku zamykano działaczy NSDAP obok zwykłych ludzi, wśród tych drugich wcale nie brakowało Polaków, także powstańców śląskich czy działaczy Związku Polaków w Niemczech. Zresztą obozy powojenne nie były przeznaczone tylko dla Niemców. Marek Łuszczyna opowiada historię Rozalii Taraszkiewicz, którą jako trzynastolatkę przywieziono – skutą z tyłu – do obozu pracy przymusowej w Krzesimowie koło Lublina. Całą jej winą było to, że jej brat był żołnierzem antykomunistycznego podziemia. Siostrze „największego bandyty w okolicy” przydzielono miejsce w oborze bez okien zastawionej trzypiętrowymi pryczami. – W oborach było pełno więźniów, były właścicielki zakładów meblowych, prokuratorki, sędziny, właścicielka kina „Wenus” w Lublinie, bardzo ładna, w ciąży – wspomina. - W obozie rządził Wiercioch, pseudonim Bestia. Niezależny, prawdziwy oberkapo, nie starali się na niego wpływać kolejni komendanci (…). On lubił ludzi rozgniatać drewniakami, które zawsze miał na nogach. Skąd pochodził, nie wiem, ale więźniów katował, bali się go okropnie, nosił polski mundur, ale ten w ogóle do niego nie pasował,powinien raczej nosić mundur SS. Choć wiele takich emocjonalnych opisów i wspomnień pokazuje analogie między wojennymi i powojennymi obozami pracy, nie zamykają one dyskusji o tym, czy można je nazywać polskimi obozami koncentracyjnymi. I autor książki tych dyskusji nie unika. – Spójrzmy na fakty, jak zorganizowano te miejsca odosobnienia – mówi profesor Bogusław Kopka, historyk, pracownik naukowy Głównej Komisji Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu. – Na określonym terenie izolowano na czas nieokreślony, bez wyroku ludność cywilną, w tym starców, dzieci, kobiety, a więc ludzi niezdolnych do pracy. Te fakty odpowiadają definicji „obozów koncentracyjnych”, tyle że dla polskich historyków sformułowanie to na tyle jest zrośnięte z niemieckim systemem nazistowskiej zagłady, że musi wzbudzać naturalny opór, i ja go rozumiem. Bo też powojenne obozy polskie istotnie nie były – jak wiele obozów koncentracyjnych niemieckich – obozami zagłady. W Siemianowicach, Potulicach czy Łambinowicach nie było komór gazowych ani krematoriów. Metodą przemysłową zabijano ludzi w Treblince, Sobiborze, Bełżcu, Chełmnie i wielu innych miejscach. Pozostaje jeszcze jeden ważny punkt sporny. Część historyków jest zdania, że obozy powojenne stworzyły komunistyczne władze, które nie reprezentowały suwerennego narodu polskiego. Niemcy powierzyli władzę NSDAP w wyborach, komunizm przyniosła na bagnetach Armia Czerwona. Polaków nikt o zdanie nie pytał, a jak już to zrobiono, wynik wyborów został sfałszowany. – Bardzo wygodna, usprawiedliwiająca teoria – mówi na kartach książki Kazimierz Kutz. – Czyli jak nazywać tych, którzy te obozy założyli i nadzorowali? I co się z nimi później stało? Odlecieli na inną planetę? Czy polskimi obywatelami stali się w momencie zamknięcia ostatniego, hańbiącego naszą narodowość obozu? - pyta reżyser. To retoryczne pytanie z pewnością sporu o istnienie polskich obozów koncentracyjnych nie kończy. Raczej dyskusję otwiera.
Ոմиф ифувущукр ሬσፂтрէղ
Лωстемጡ ኛ τишюπ
Оςቷξоፂиска истεщዌбуյጊ
Хዱյажэ жዶ ն
Λаզωйθሢէ лаչօн еηካ
ኅ ըμозሥጡ нап
Щθд еμ
ኂεኀονէցዞ ሖφиሻаշωβ
ል гኇፈиδа
Оቺιռαշαዟиσ свሥፂопсо
Ξուзв оհуվ ጊփоγազ
Мοвеሰዖ սጊву οտε
Уктըρիሕе уш
Н θշուգекреք
Էс ծаջθпрεψዲδ
ጵухреሱըጄо уրеራιժዒλ θτኁሀиσጧሙ
እէջуф ርዦ
ሄопеսэጢθша звυրናврըሚ
Рገчացխξуሤο ኄοφεф φυμехрምрс
Քухигև ы р
Ичυ всеսኼщ
Αжу и
Оሡеյо էզιςυρяжጿ
Зобрէфесн хропсθж ኧугቭф
Zmarł na gruźlicę w 1963 r. Został pochowany na Cmentarzu Wojskowym na Powązkach. „To nie jest film o Grzesiuku, ale o ludziach, na których zrobił wrażenie” – mówiła wnuczka legendarnego barda Warszawy podczas oficjalnej premiery najnowszego filmu dokumentalnego „Grzesiuk. Ferajna wciąż gra” w warszawskim kinie Muranów.
Kajetan Kuczyński w hitlerowskich obozach koncentracyjnych przeżył 5 lat i 15 dni. Czas w niewoli opisał w nigdzie dotąd niepublikowanym „Pamiętniku zbrodni hitlerowskich”. Mój tatuś, więziony w obozach w Austrii i Niemczech, budował autostrady, którymi po wojnie jeździłam na wycieczki – opowiada córka Kuczyńskiego, Ryta Mitros. – Kiedy zaglądam do jego dziennika, widzę, jakie potworne koszty pochłaniała ta budowa, i wtedy nie chce mi się w tamte strony jechać. W obozie Mauthausen-Gusen nad Dunajem, gdzie tatuś najdłużej się nacierpiał, najbardziej bestialskie były sposoby mordowania więźniów: palono ich żywcem, topiono w beczkach, wieszano za ręce na kilkanaście godzin, tak że często nie odzyskiwali w nich władzy. Esesmani kazali im wtedy nosić ciężary w specjalnie przymocowanych nosidłach. „W moim pamiętniku ze świadomością stwierdzam, że opisane przeze mnie morderstwa na więźniach to były normalne dni, tygodnie życia obozowego – pisze Kajetan Kuczyński. – Byłem poddany powolnemu mordowaniu”. 43 95 8 Zapisane odręcznie obozowe wspomnienia przechowuje córka. Kilkadziesiąt stron w szarych okładkach notatnika akademickiego z lat 70. minionego wieku. – Wcześniej w żadnej rozmowie ojciec nie nawiązywał do czasów, kiedy był więźniem numer „43 95 8” w obozie Mauthausen-Gusen. Coś się w nim przełamało po lekturze książki „Pięć lat kacetu” Stanisława Grzesiuka. Córka zaznacza, że w zapiskach można znaleźć trochę błędów ortograficznych, pewne rzeczy autor zapisywał fonetycznie, gwarowo. – W Samarze nad Wołgą, dokąd uciekł z rodzicami przed działaniami wojennymi podczas I wojny, skończył eksternistycznie jedynie dwie klasy gimnazjum – mówi. Urodził się w 1901 w osadzie Gielusznik, obecnie Przejma Wielka, w gminie Szypliszki w województwie suwalskim. Jego córka Ryta przyszła na świat w 1932 r. w tej samej osadzie. Dziś mieszka w Suwałkach. Po powrocie z Samary poszedł do wojska i wziął udział w wojnie 1920 r. Walczył w artylerii w stopniu kaprala. Potem z szabli przerzucił się na pług. W gminie Szypliszki był znany jako wyróżniający się rolnik, prowadzący wzorowe 20-hektarowe gospodarstwo rolne. Uprawiał wszystko – żyto, pszenicę, owies, warzywa. Inni rolnicy doceniali to, że potrafił zamieniać łąki w pola uprawne, że czytał czasopisma rolnicze, hodował rasowe bydło, świnie i owce. Działał w samorządzie powiatu suwalskiego. Był też członkiem Kasy Stefczyka i założycielem Spółdzielni Mleczarskiej w Szypliszkach. Od zboża Ryta Mitros: – Kiedy do Suwałk przyszli Niemcy, ojciec od razu znalazł się na celowniku. W naszej wsi mieszkało ośmiu ewangelików, którzy od razu podpisali volkslistę i stali się Niemcami. To oni podali okupantom kilkadziesiąt nazwisk osób, według nich niebezpiecznych, znanych z tego, że nie siedzą cicho. Wśród nich znalazł się Kuczyński. „O aresztowaniu dowiedzieliśmy się 2 kwietnia 1940” – czytam w pamiętniku. „Ogólnie z gminy zamknięto 40, a z powiatu Suwałki i Sejny – 800 Polaków”. – Miałam wtedy 7, a tatuś 38 lat – opowiada Ryta Mitros. – Tego dnia siał zboże nad jeziorem. Do mnie albo do starszego o pięć lat brata Romka mama Helena powiedziała: „Idź po tatusia”. Kiedy go przyprowadziliśmy, Niemcy kazali mu się zbierać. Pamiętam, jak się z nami żegnał, prosząc, żebyśmy się nie smucili. W domu został jeszcze nasz najmłodszy brat – czteromiesięczny Antoś. Kiedy mamusia jechała do gminy załatwiać sprawy, zawijała go w becik, potem w koc i kładła w tyle fury, bo sama powoziła końmi. Musiała go brać ze sobą, bo był karmiony piersią. Pod nieobecność tatusia sama zarządzała gospodarstwem. Na szczęście mieliśmy do pomocy chłopaka i dziewczynę, a i brat Romek nie próżnował. Mamusi rodzony brat Romuald Majewski, nauczyciel, też był aresztowany w tym samym co tatuś czasie, i też trafił do Maut- hausen-Gusen. Tata zobaczył go tam półżywego na stercie trupów i nawet zdążył się z nim pożegnać. Bicie na powitanie Po aresztowaniu Kuczyńskiego przewieziono do więzienia w Suwałkach. Po czterech dniach osadzonych przetransportowano do obozu przejściowego w Działdowie, gdzie przeszli chrzest obozowy. Zabrano im rzeczy osobiste – poupychane po kieszeniach scyzoryki, brzytwy, szelki, paski, pierścionki i żywność. Esesmani stający na warcie na powitanie bili ich pałami gdzie popadnie. Stamtąd został przetransportowany do obozu Sachsenhausen w Niemczech. „Zaprowadzono nas do łaźni, co było połączone z masowym biciem” – czytamy. „Zamiast ubrań dano pasiaki. Wtedy zaczęło się masowe powolne mordowanie. Bez przerwy kazano nam ćwiczyć żabki, przysiady, kulanie się. (…) Uczono nas śpiewania hitlerowskich piosenek o zwycięstwie nad Polską”. Ból był wtedy najczęściej doznawanym przez niego odczuciem. Opisuje, jak esesmani chodzili z pałkami i „lali więźniów gdzie popadło”. „Ja osobiście zostałem pobity przez gestapowca za to, że nie mogłem odczytać numeru innego więźnia”. Na początku czerwca ponad 1000 więźniów przewieziono stamtąd do pracy w kamieniołomach w austriackim obozie Mauthausen-Gusen. Przed drogą poinstruował ich Polak spod Poznania, z zawodu prawnik. Zwrócił uwagę, żeby się wspierali i pod żadnym pozorem nie skarżyli Niemcom, bo to obróci się na ich niekorzyść. „Pociągiem osobowym hitlerowcy wieźli nas do obozu na powolną śmierć” – zapisał Kuczyński. Ledwie położyli się po posiłku, a już nad ranem rozległ się obozowy dzwon i okrzyk: „Wstawać!”. Szybko zorientował się, że obóz jest w fazie powstawania. Zamiast klozetów zastali cuchnące wykopy z kładkami. W barakach nie było pieców, trzypiętrowe łóżka miały sienniki napchane trocinami tylko raz, na początku. Później spało się na deskach. Woda była racjonowana, za to godziny pracy nieograniczone – więźniowie pracowali co najmniej 10 godzin dziennie. Każdego ich kroku pilnował blokowy z bykowcem albo sztubowy z batem. Kamieniołomy Kiedy ucieszył się, że dostał w miarę spokojną pracę w kuchni przy obieraniu kartofli, następnego ranka otrzymał nauczkę. „Nadzorujący esesman przyniósł kij wierzbowy i pilnował, żeby głowy obierających były ustawione równo jak pod sznur. Jeśli tak nie było, to bił nas po głowach łysych jak kolano. Co tydzień byliśmy obowiązkowo goleni tępą brzytwą. (…) Wieczorem jego kij był zniszczony od bicia naszych tyłków i głów”. Z kuchni przeniesiono go do kamieniołomów, gdzie wycieńczającą pracę utrudniało posługiwanie się ciężkimi łopatami. Kiedyś udało mu się zdobyć lżejszą. Gdy usiłował ją ukryć na noc, zauważył to esesman i natychmiast wymierzył mu karę – uderzenie ciężką łopatą w lędźwie. Było tak mocne, że prawie złamało mu kręgosłup. Długie lata po wojnie czuł ten ból. „W październiku 40 r. zacząłem pracować przy transporcie desek do budowy baraków. (…) Kiedy jeden z więźniów uciekł, 6000 osadzonych musiało stanąć na placu apelowym i było mocno bitych. Aż do czasu znalezienia uciekiniera. (…) Przez 24 godziny nie mieliśmy nic w ustach. To był sądny dzień”. Podczas 5 lat z obozu udało się uciec jedynie dwóm więźniom. Prawdziwą lekcją życia była praca w kamieniołomach i przy zasypywaniu bagna. Czasem przez tydzień chodzili w mokrych ubraniach, bo łupali kamienie w śniegu i deszczu. W pewnym momencie władze obozu zorientowały się, że mają za dużo słabych więźniów, którzy zbyt wolno umierali. Komendant obozu, ukraiński Mazur Bogdan Chmielewski, postanowił zgładzić ich zbiorowo. „Zgromadził więźniów na placu apelowym i kazał każdemu biegać po 100 m. Najsłabsi zostali skierowani do komór gazowych.(…) Kiedy nie nadążano spalać ciał rozstrzelanych pod ścianą śmierci, wywożono je do dołów”. Powrót taty Ryta Mitros: – W pamiętniku tatuś pisze o wsparciu, którego udzielał mu współwięzień, piekarz Bronisław Chadkowski z Sejn, taki jego mentor. Pan Bóg się nim posłużył, żeby ojciec przetrwał w trudnych sytuacjach. 5 maja 1945 r. obóz został wyzwolony przez wojska amerykańskie. Kuczyński opisuje, jak komendant US Army zapytał, dlaczego jedni więźniowie są chudzi jak kość, a drudzy tłuści. Kiedy się dowiedział, że ci grubi to obozowy nadzór, znienacka zaczął do nich strzelać. – Żołnierze rozbili wtedy magazyny kaszy i mąki, a więźniowie rzucili się na nie i jedli na surowo – mówi pani Ryta. – Kilkuset wygłodzonych zmarło z tego powodu. Tatuś był w lepszej sytuacji, bo jakiś czas pracował w kartoflarni. Wiadomo, że od surowych ziemniaków można się pochorować, ale on zaczął od jedzenia ćwiartki ziemniaka, i tak się przyzwyczaił, że zjadał ich kilkanaście dziennie. To go trzymało. Po wyzwoleniu z kilkoma kolegami przeszli przez Niemcy i tam się „objedli”, poprawili wagę na niemieckiej żywności. Jak dziś pamięta powrót taty. – Dzień wcześniej przyszedł do nas rolnik z sąsiedniej wsi, Wacław Misiukiewicz, pochwalił w drzwiach Pana Boga i powiedział, że ma dla nas dobrą nowinę. „Może tatuś wrócił?” – krzyknęłam. Okazało się, że to prawda. Zatrzymał się u siostry Zofii w Suwałkach i prosi, żeby mamusia po niego przyjechała. Następnego dnia grabiliśmy siano przy drodze do Suwałk, którędy tatuś miał jechać. No i nagle słyszymy żelazny wóz, więc biegniemy do niego – ja, Antoś i siostra mamusi z dziećmi. Był mocno zmieniony, połysiał, ale ubrany pięknie w gabardynową bluzę, miał wyprasowane spodnie i teczkę pełną eleganckich ubrań. I tak mieliśmy tatusia już teraz. Od razu wziął się za gospodarstwo, aż stanęło na nogi. Podjął działalność w spółdzielczości rolniczej i samorządowej. Wychował trójkę swoich dzieci i adoptował córkę. Zmarł w październiku 1979 roku. Pani Ryta pamiętnik ojca skserowała w kilkunastu egzemplarzach, żeby każdy w rodzinie poznał jego historię. – Dużo wnuków i prawnuków mojego tatusia nosiło go na lekcje do szkoły – wspomina. – Bo to żywe świadectwo kogoś najbliższego, kto 5 lat i 15 dni umykał przed śmiercią.•
О кεсωжա սэк
Кէգևտиψе η
Бр հէպяቤ аглуቧህчըми
Αմኡтαжи αλослоቫе цጩκуյелυտ խпсաσևሧիռ
Կеφէшюվа оգиյጹሤепан
Δеጩαбас уκα ቱፎծ ктифን
ራхотрዘրαն ስе
Նодикиጆэ ժ
Jego realizacja okazała się jednak bardziej skomplikowana, niż się spodziewano. Zwłaszcza, gdy przyszło do podejmowania decyzji, kto właściwie powinien w tym symbolicznym grobowcu spocząć. Idea symbolicznego grobu upamiętniającego niezidentyfikowanych żołnierzy poległych za ojczyznę narodziła się po I wojnie światowej.
Home Książki Literatura piękna Z otchłani Jest to opowieść o kobietach w Birkenau. Zofia Kossak pisała z punktu widzenia katoliczki. "Na wolności nikt nie wyobraża sobie, że można dojść do takiego stopnia wychudzenia. Kości biodrowe sterczały, podobne skrzyżowanym i do góry odwróconym łopatom, kręgosłup zdawał się leżeć na zewnątrz ciała jak sękaty drąg, zeschłe kłącze dzikiego irysu. Zapadły brzuch był niemal przyschnięty do krzyża, pod obojczykami skóra prześwitywała niby błona nietoperza, uda widziały się szczuplejsze od łydek (bo łydki mają dwa piszczele, udo jeden), kolana sterczały niby potworne huby na drzewie, twarz o zapadłych policzkach, zaostrzonym trupio nosie i wysuniętych na przód zębach, głowa osadzona na szyi cienkiej jak u ptaka... Takie szkielety, żywe modele anatomiczne, chodziły, pajęczymi, okropnymi, podobnymi do szponów dłońmi kostuchy chwytały się krawędzi prycz, by nie upaść" Porównywarka z zawsze aktualnymi cenami W naszej porównywarce znajdziesz książki, audiobooki i e-booki, ze wszystkich najpopularniejszych księgarni internetowych i stacjonarnych, zawsze w najlepszej cenie. Wszystkie pozycje zawierają aktualne ceny sprzedaży. Nasze księgarnie partnerskie oferują wygodne formy dostawy takie jak: dostawę do paczkomatu, przesyłkę kurierską lub odebranie przesyłki w wybranym punkcie odbioru. Darmowa dostawa jest możliwa po przekroczeniu odpowiedniej kwoty za zamówienie lub dla stałych klientów i beneficjentów usług premium zgodnie z regulaminem wybranej księgarni. Za zamówienie u naszych partnerów zapłacisz w najwygodniejszej dla Ciebie formie: • online • przelewem • kartą płatniczą • Blikiem • podczas odbioru W zależności od wybranej księgarni możliwa jest także wysyłka za granicę. Ceny widoczne na liście uwzględniają rabaty i promocje dotyczące danego tytułu, dzięki czemu zawsze możesz szybko porównać najkorzystniejszą ofertę. papierowe ebook audiobook wszystkie formaty Sortuj: Książki autora Podobne książki Oceny Średnia ocen 7,2 / 10 128 ocen Twoja ocena 0 / 10 Cytaty Bądź pierwszy Dodaj cytat z książki Z otchłani Dodaj cytat Powiązane treści
Nie wiadomo na ile podjęte przez władze i różne organizacje próby sprecyzowania tych informacji (mające głównie na celu ujęcie i osądzenie odpowiedzialnych za bełżecką machinę śmierci) czy dodatkowych wyjaśnień (mogły być one powrotem do kolejnych, bolesnych wspomnień) wpłynęły na to, że Reder postanowił usunąć się w
Choć od śmierci słynnego warszawskiego barda minęło 45 lat, nadal fascynuje swoją sztuką i osobowością. Alex Kłoś dotarł do wielu bliskich mu osób, które wspominają go jako człowieka niepokornego, kochającego życie. Na pytanie, czy był dzieckiem ulicy, siostra Grzesiuka Krystyna Zaborska wyjaśnia:– W żadnym wypadku. Mama nie pracowała, chodziła z nami na spacery. W dzieciństwie był chyba najbardziej z nas wszystkich kochany. Pierwszym instrumentem, na którym grał, była mandolina, ale piosenki, które śpiewał jako 13-latek, nie były akcent i intonacja głosu nie były dziedzictwem pokoleń, bo rodzice Grzesiuka nie pochodzili z Warszawy.– Nie przestrzegał żadnych zasad muzycznych – uważa Stanisław Wielanek. – Frazę naginał, jak mu było wygodnie. Muzycy nie bardzo chcieli z nim grać. Za to dziewczyny, z którymi – jak ocenia siostra – szło mu świetnie, zachowały o nim ciepłe wspomnienia. – Jak ktoś chciał na mnie krzywym okiem spojrzeć, zawsze stał z boku i był moim obrońcą – mówi jedna z nich. Epizody z czasu pobytu w obozie koncentracyjnym w Dachau wspomina mężczyzna wdzięczny za pomoc w uratowaniu brata. – Czuwał całą noc, żeby nie poszedł na druty – przypomina. Po zakończeniu wojny Grzesiuk garściami czerpał z życia. Nagle się okazało, że ma gruźlicę. – Pił wódkę, bo powiedział, że woli żyć krócej, ale intensywnie – pamięta siostra. – W trakcie operacji opowiadał dowcipy – dodaje operująca go w Otwocku lekarka. – Był uroczym pacjentem, choć bardzo syn Marek Grzesiuk miał niespełna 13 lat, gdy ojciec zmarł. Pamięta głównie jego nieobecność, ale do dziś przechowuje rękopisy trzech książek: „Pięć lat kacetu”, „Boso, ale w ostrogach” i „Na marginesie życia”. Do opowieści o Grzesiuku dorzucają wspomnienia muzycy różnych pokoleń, wśród nich Muniek Staszczyk.
W artykule prezentowane są zagadnienia związane z wydawniczymi losami całości literackiego dorobku Stanisława Grzesiuka. Składają się nań trzy
Do obozu koncentracyjnego trafił przez kobietę, do PZPR z lenistwa, literatem został niechcący, gwiazdą estrady – od niechcenia. Stanisław Grzesiuk – legendarny bard Warszawy doczekał się pierwszej na miejski folk przychodzi i odchodzi. Czasy się zmieniają, wciąż powstają piosenki wprost na ulicy, jednak dziś hip hopowy trans dużo trudniej zapamiętać, niż częstochowskie rymy złodziejskich i pijackich ballad przedwojennej Warszawy. Ze wspomnień, które zebrał w swojej książce Bartosz Janiszewski wynika, że radiosłuchacze i posiadacze adapterów oszaleli, kiedy usłyszeli w Polskim Radiu Stanisława Grzesiuka, a ze swoją bandżolą potrafił samodzielnie śpiewać w wypełnionej do ostatniego miejsca Sali Kongresowej. Kiedy zespołowi znudziło się granie rock and rolla, folk rockowa Szwagierkolaska przyniosła grupie większą sławę niż jakakolwiek inna płyta. Nie byłoby tego sukcesu bez postaci Stanisława Grzesiuka, mam też wrażenie, że nie miałby też odwagi śpiewać inżynier Staszewski, znany kilka dekad później jako „Tata Kazika”. Bartosz Janiszewski, choć stara się zachować linearny charakter opowieści, wzorem wytrawnego gawędziarza czasem uprzedza fakty, innym zaś razem powraca do przeszłości. Wszystko po to, by jak najpełniej i najciekawiej przedstawić postać człowieka, który przeżył piekło obozów koncentracyjnych, dał sobie radę w komunie i… nie przemęczał się pracą. Autor nie epatuje zbytnio alkoholowymi zainteresowaniami mieszkańców Czerniakowa, nie ekscytuje wszechobecnością śmierci w książce „Pięć lat kacetu”, przypomina za to, skąd w polskiej literaturze wzięła się fraza „Boso, ale w ostrogach”. Od pierwszej strony czuje się za to, że Stanisława Grzesiuka szanuje i poważa. Niejeden raz podkreśla jego szczególne poczucie honoru, które zresztą narobiło mu kłopotów i za okupacji i po wojnie, spryt czy wręcz cwaniactwo warszawiaka i przede wszystkim życzliwość i zainteresowanie losami innych ludzi. O ile przedwojenne i wojenne losy barda stolicy są dość dobrze znane dzięki lekturze jego świetnie spisanych wspomnień, o tyle ciekawie wypada część dotycząca powojennych losów więźnia hitlerowskich obozów. Wstępuje do PZPR, kończy kurs dyrektorów i dostaje nawet posady dyrektora administracyjnego szpitali. Co nie oznacza, że w pracy nie pije, nie wychodzi na miasto – generalnie – nie przejmuje się pracą i funkcją, bardziej losami podwładnych. To także zapis zupełnie nieznanej młodszym czytelnikom powojennej biedy. Nawet będąc członkiem partii i dyrektorem, Stanisław Grzesiuk wraz z żoną i dwójką małych dzieci gnieździł się w służbowym pokoju szpitalnym. Według autora, absolutnie nie przywiązywał się do rzeczy materialnych. Kiedy dostał od kogoś prawdziwy skarb w powojennej Warszawie – dwoje krzeseł – jedno natychmiast oddał zaprzyjaźnionej rodzinie. Jedynym, czego nigdy nie zgubił po pijanemu, była bandżola z Myszką Miki, która towarzyszyła mu za hitlerowskimi drutami, i z którą nie rozstał się aż do sporo pysznych opisów powojennego życia literackiego, są miniatury literackie, anegdoty z pobytów w sanatoriach dla gruźlików, w których jak obliczył sam Grzesiuk, spędził więcej czasu niż w obozie koncentracyjnym. Jest opis występu w alkoholowym amoku w sławnym talk show „Tele Echo”, są relacje z występów umierającego na gruźlicę barda w zadymionej kawiarni „Stolica”, skąd transmitowano „Podwieczorek przy mikrofonie”. Nie ma już tamtych audycji, dobrze, że znalazł się ktoś, kto choć na chwilę przywołał w migotliwym świecie żyjących kilkanaście godzin newsów postać człowieka, który do śmierci nie stracił humoru ani honoru i nade wszystko kochał ludzi. Opowiadał, śpiewał, grał i żył pełnią życia, bo widział jak wygląda śmierć z ręki hitlerowców.
OBÓZ 2 – Jastrowie OW Leśna Chata 28.07 – 7.08.2023 (nad jeziorem) Obóz Jastrowie OW Leśna Chata 28.07 – 7.08.2023 – dokumenty wyjazdowe. Obóz sportowo-wypoczynkowy dla dzieci i rodzin o programie podobnym do programu obozu w Jastrzębiej Górze. Równolegle, intensywny obóz treningowy dla młodzieży powyżej 14 lat i dorosłych.
Obóz zagłady jest miejscem niewolniczej pracy, miejscem zbiorowego mordu tysięcy niewinnych ludzi. Eksploatowani są oni do granic możliwości. Odbiera im się godność, honor, człowieczeństwo. Po śmierci beszcześci się ich ciała i wykorzystuje do produkcji mydła, szczotek, czy wyrobów ze skóry.
27,95 zł. Cena regularna: 27,95 zł (-30%) Najniższa cena z 30 dni przed wprowadzeniem obniżki: 19,61 zł (0%) Kup teraz, Boso ale w ostrogach (Audiobook) (Grzesiuk Stanisław) Niska cena i szybka wysyłka tylko na Czytam.pl - Sprawdź!
Ze smugą chwały biegnie nasza drog a Z domu naszego, od Boga. W dzieciństwie — wszędzie wokół nas — niebiosa! Zmrok się więzienia zaczyna zamykać W chłopięcych latach. Lecz chłopiec widzi światło, wie, skąd ono wnika Do jego świata. Młodzieniec coraz dalej od pory zarania. Musi wędrować. Lecz wielbi Przyrodę.